Zbiorowisko osób (głownie mieszczan) podeszło do najpiękniejszej willi w mieście. Należała ona do Stiviego. Podchodzili krzycząc BUNT. Podeszli do balkonu i zawołali, aby stawił śmierci czoła. Stivi wyszedł, obejrzał tłum, uśmiechnął się i powiedział: "Poczekajcie moi mili, tylko ubiorę coś odpowiedniego i już do was schodzę." Po pięciu minutach, główne wejście otworzyło się. Stivi wyszedł w pełnej khalindorskiej zbroi otoczony swoimi gwardzistami.
-To kto chce jeszcze mnie zabić? Nikt? O, jaka szkoda, myślałem, że zabije was więcej zanim wyjadę z miasta. - Powiedziawszy to wyszczerzył zęby. - ROZEJŚĆ SIĘ!
Nikt już nie domagał się jego śmierci, wszyscy bali się o swoje życie. Stivi był pewien, że już wygrał, kiedy przy głównej bramie spotkał Mangę. Szlachcic przemówił.
- Stivi! Ty parszywy szkodniku, zakłamany szczurze. Byłeś mi kiedyś, jak brat. Miłowałem cię i ufałem bezgranicznie, a ty nie dość, że zaprzyjaźniłeś się z naszym odwiecznym wrogiem, to do tego zabiłeś naszego brata, Dorczenzo.
-Ten pedał nigdy nie był moim bratem, tak samo ty nigdy nie byłeś mi bliski.
-Powiedz tylko dlaczego przyłączyłeś się do Khalindoru?
-Pieniądze mój drogi, pieniądze, a teraz zejdź mi z drogi, zanim będę zmuszony cię zabić.
-Przykro mi, ale to ja cię dzisiaj zabiję. -Powiedziawszy to miał łzy w oczach. Był zły na siebie, że nie zauważył zmiany u swojego przyjaciela, był zły, bo wiedział, że mógł zapobiec tej katastrofie, ale nie dał rady. Zauważył to, ale nie chciał wierzyć, że jego przyjaciel, a właściwie osoba, która była mu bliska niczym brat, może być szpiegiem Khalindoru.
-Jesteś sam, a ja mam ze sobą tuzin żołnierzy. Nie dasz mi rady.
*Manga zagwizdał i wyszło 5 gwardzistów, poukrywanych zza budynkami.*
-Dalej mam dwukrotną przewagę. -Zaśmiał się Stivi
-Ja nie chce zabić wszystkich, tylko ciebie.
-No to choć.
Dwa oddziały ruszyły na siebie. Manga, weteran wojenny, poszedł na pierwsze spotkanie z wrogimi żołnierzami. Chciał wyrąbać sobie drogę do Stiviego. Dzierżył miecz półtora ręczny, znaczy, że mógł nim władać i jedną ręką, a w razie potrzeby mocniejszego uderzenia mógł chwycić miecz w dwie ręce. Manga był jeszcze 3 kroki przed pierwszym przeciwnikiem, kiedy zamachnął się. Ciął prosto w tętnicę. Nie chciał odciąć głowy, bo na to potrzeba za dużo siły, wolał trafić tak, aby przeciwnik padł i się wykrwawił. I tak też było. Pierwsze czyste cięcie spowodowało, że przeciwnik padł, a miecz ani nie zwolnił tempa. Zamach za zamachem. Manga zawsze trafiał w luki w zbroi przeciwnika. Padło jeszcze 4 przeciwników, zanim natrafił na opór. Był to miecz Stiviego. Skrzyżowane ostrza krzyczały rządne krwi. Manga nie odrywając miecza przemówił:
-I gdzie teraz twoja przewaga?
-Spierdalaj, dalej mam przewagę nad tobą, chociaż z powodu posiadania nałożonej zbroi.
-Mi nie jest potrzebna zbroja do walki z takim psem.
Stivi i Manga odskoczyli od siebie. Okrążali się i zderzali szukając słabych stron przeciwnika. Czekali na jeden błąd przeciwnika, który mogliby wykorzystać. W trakcie zderzeń, próbowali oszacować prędkość ataku rywala. Na polu walczyli tylko oni, a reszta obserwowała ich niebezpieczny taniec. Zebrali się tu nawet mieszczanie i chłopi, którzy usłyszeli odgłosy walki i przyszli zaciekawieni. W końcu Stivi zaczynał tracić siły. Nie był tak wysportowany jak Manga, a do tego miał na sobie dość ciężką zbroję, a przeciwnik od razu to wykorzystał zamachując się na głowę, a potem szybko zmieniając kierunek cięcia i trafiając w nogę. Stivi krzyknął z bólu. Manga wykonał cięcie i wbił miecz w brzuch swojego byłego przyjaciela. "Przepraszam" Wyszeptał do ucha Stiviego, a w odpowiedzi usłyszał "jak chcesz ocalić swój nędzny kraj, to zabij drugiego szpiega.", to powiedziawszy Stivi wyzionął ducha. Wszyscy stali i podziwiali walkę, a następnie końcową scenę. Osobista straż zdrajcy poddała się. Wszyscy zaczęli wiwatować. Skandowali imię wybawiciela. W całym mieście było słychać "MANGA, MANGA, naszym bohaterem jest" lub "Koniec koszmaru.". Kiedy Manga doszedł do siebie, powiedział: "Mamy jeszcze jednego truciciela." Wszyscy ciesząc się odpowiedzieli: "Póki sir Manga jest w mieście, nie ma się czego bać" Wyszli na targ balować i tańcować. Karczmarz ciesząc się otworzył bar i stawiał kolejkę, każdemu, kto przyszedł z uśmiechem.
Wszyscy bawili się do samego rana. Ci o słabszych głowach leżeli już na ziemi. Niektórzy w rzygach inni w kałuży moczu, a jeszcze inni wciąż trzymali się na nogach. Pijany nie był tylko Manga. Był zły na siebie, że wcześniej nie zdemaskował mordercy, nie chciał uwierzyć, że to mógł zrobić jego przyjaciel. Postanowił pomóc w odbudowie miasta. Najpierw doprowadzi mieszkańców do porządku. Budził i pomagał wstać wszystkim, aż do momentu, kiedy próbował obudzić Arkhadiusa. Po chwili szarpania się z nim dotarło do szlachcica, że jego przyjaciel szlachcic nie żyje. Położył więc ciało z nabożnością zauważając karteczkę. Był na niej napis: "Umarł za podburzenie ludzi przeciwko khalindorczykowi.". Manga był przerażony. W trakcie, kiedy wszyscy balowali, ktoś dał radę otruć jednego z nas. "Muszę tym prędzej wszystkich obudzić i doprowadzić sprawę do końca." - Pomyślał szlachcic.
-To kto chce jeszcze mnie zabić? Nikt? O, jaka szkoda, myślałem, że zabije was więcej zanim wyjadę z miasta. - Powiedziawszy to wyszczerzył zęby. - ROZEJŚĆ SIĘ!
Nikt już nie domagał się jego śmierci, wszyscy bali się o swoje życie. Stivi był pewien, że już wygrał, kiedy przy głównej bramie spotkał Mangę. Szlachcic przemówił.
- Stivi! Ty parszywy szkodniku, zakłamany szczurze. Byłeś mi kiedyś, jak brat. Miłowałem cię i ufałem bezgranicznie, a ty nie dość, że zaprzyjaźniłeś się z naszym odwiecznym wrogiem, to do tego zabiłeś naszego brata, Dorczenzo.
-Ten pedał nigdy nie był moim bratem, tak samo ty nigdy nie byłeś mi bliski.
-Powiedz tylko dlaczego przyłączyłeś się do Khalindoru?
-Pieniądze mój drogi, pieniądze, a teraz zejdź mi z drogi, zanim będę zmuszony cię zabić.
-Przykro mi, ale to ja cię dzisiaj zabiję. -Powiedziawszy to miał łzy w oczach. Był zły na siebie, że nie zauważył zmiany u swojego przyjaciela, był zły, bo wiedział, że mógł zapobiec tej katastrofie, ale nie dał rady. Zauważył to, ale nie chciał wierzyć, że jego przyjaciel, a właściwie osoba, która była mu bliska niczym brat, może być szpiegiem Khalindoru.
-Jesteś sam, a ja mam ze sobą tuzin żołnierzy. Nie dasz mi rady.
*Manga zagwizdał i wyszło 5 gwardzistów, poukrywanych zza budynkami.*
-Dalej mam dwukrotną przewagę. -Zaśmiał się Stivi
-Ja nie chce zabić wszystkich, tylko ciebie.
-No to choć.
Dwa oddziały ruszyły na siebie. Manga, weteran wojenny, poszedł na pierwsze spotkanie z wrogimi żołnierzami. Chciał wyrąbać sobie drogę do Stiviego. Dzierżył miecz półtora ręczny, znaczy, że mógł nim władać i jedną ręką, a w razie potrzeby mocniejszego uderzenia mógł chwycić miecz w dwie ręce. Manga był jeszcze 3 kroki przed pierwszym przeciwnikiem, kiedy zamachnął się. Ciął prosto w tętnicę. Nie chciał odciąć głowy, bo na to potrzeba za dużo siły, wolał trafić tak, aby przeciwnik padł i się wykrwawił. I tak też było. Pierwsze czyste cięcie spowodowało, że przeciwnik padł, a miecz ani nie zwolnił tempa. Zamach za zamachem. Manga zawsze trafiał w luki w zbroi przeciwnika. Padło jeszcze 4 przeciwników, zanim natrafił na opór. Był to miecz Stiviego. Skrzyżowane ostrza krzyczały rządne krwi. Manga nie odrywając miecza przemówił:
-I gdzie teraz twoja przewaga?
-Spierdalaj, dalej mam przewagę nad tobą, chociaż z powodu posiadania nałożonej zbroi.
-Mi nie jest potrzebna zbroja do walki z takim psem.
Stivi i Manga odskoczyli od siebie. Okrążali się i zderzali szukając słabych stron przeciwnika. Czekali na jeden błąd przeciwnika, który mogliby wykorzystać. W trakcie zderzeń, próbowali oszacować prędkość ataku rywala. Na polu walczyli tylko oni, a reszta obserwowała ich niebezpieczny taniec. Zebrali się tu nawet mieszczanie i chłopi, którzy usłyszeli odgłosy walki i przyszli zaciekawieni. W końcu Stivi zaczynał tracić siły. Nie był tak wysportowany jak Manga, a do tego miał na sobie dość ciężką zbroję, a przeciwnik od razu to wykorzystał zamachując się na głowę, a potem szybko zmieniając kierunek cięcia i trafiając w nogę. Stivi krzyknął z bólu. Manga wykonał cięcie i wbił miecz w brzuch swojego byłego przyjaciela. "Przepraszam" Wyszeptał do ucha Stiviego, a w odpowiedzi usłyszał "jak chcesz ocalić swój nędzny kraj, to zabij drugiego szpiega.", to powiedziawszy Stivi wyzionął ducha. Wszyscy stali i podziwiali walkę, a następnie końcową scenę. Osobista straż zdrajcy poddała się. Wszyscy zaczęli wiwatować. Skandowali imię wybawiciela. W całym mieście było słychać "MANGA, MANGA, naszym bohaterem jest" lub "Koniec koszmaru.". Kiedy Manga doszedł do siebie, powiedział: "Mamy jeszcze jednego truciciela." Wszyscy ciesząc się odpowiedzieli: "Póki sir Manga jest w mieście, nie ma się czego bać" Wyszli na targ balować i tańcować. Karczmarz ciesząc się otworzył bar i stawiał kolejkę, każdemu, kto przyszedł z uśmiechem.
Jest noc. Nie można rozmawiać. Wykonywać akcję trzeba.
Stivi-truciciel został zabity.
Wszyscy bawili się do samego rana. Ci o słabszych głowach leżeli już na ziemi. Niektórzy w rzygach inni w kałuży moczu, a jeszcze inni wciąż trzymali się na nogach. Pijany nie był tylko Manga. Był zły na siebie, że wcześniej nie zdemaskował mordercy, nie chciał uwierzyć, że to mógł zrobić jego przyjaciel. Postanowił pomóc w odbudowie miasta. Najpierw doprowadzi mieszkańców do porządku. Budził i pomagał wstać wszystkim, aż do momentu, kiedy próbował obudzić Arkhadiusa. Po chwili szarpania się z nim dotarło do szlachcica, że jego przyjaciel szlachcic nie żyje. Położył więc ciało z nabożnością zauważając karteczkę. Był na niej napis: "Umarł za podburzenie ludzi przeciwko khalindorczykowi.". Manga był przerażony. W trakcie, kiedy wszyscy balowali, ktoś dał radę otruć jednego z nas. "Muszę tym prędzej wszystkich obudzić i doprowadzić sprawę do końca." - Pomyślał szlachcic.
Jest dzień. Rozmawiajcie ile dusza zapragnie.
Otruty został Arkhadius.
Fiolkę znalazł Karwelas.