To może to takie w miarę krótkie
Idę zaśnieżonym chodnikiem, wokół mnie białe piórka. Spadają wolnym, tanecznym ruchem, jakby każde chciało jak najbardziej opóźnić zetknięcie z Ziemią. Tą okropną planetą pełną nienawiści...
Nie zwracając już większej uwagi na śnieżycę, przyśpieszam w stronę parku, gdzie czekać będzie na mnie najcudowniejsza istota na świecie. Z daleka dostrzegam jego figurę. Umięśnione ręce i szerokie barki zakrywa fioletowa kurtka. Widząc go na krótką chwilę tracę oddech. Chyba nigdy nie oduczę się tej reakcji. Uśmiecham się zalotnie, lecz on go nie odwzajemnia. Podchodzę bliżej i składam krótki pocałunek na jego gładkim policzku. Nadal stoi sztywno, nie patrząc mi w oczy. Odczuwam zaciekawienie, ale też nutkę … strachu.
- Wiesz, dlaczego chciałem się spotkać słonko? – odzywa się w końcu.
- Żeby mi powiedzieć, że mnie kochasz? – próbuję przekształcić wszystko w żart.
- To koniec skarbie.
- Mateuszku, chyba nie rozumiem…
- Poznałem dziewczynę, jest niezwykła, to chyba ją kocham.-nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa, otwieram i zamykam usta – Dziękuję za to co przeżyliśmy razem.
Całuje moje czoło, ale tylko raz… Ostatni raz… I wtedy miejsce zaskoczenia, zastępuje cierpienie. Czuję, że rozpadam się na miliony kawałków. Moje serce krwawi, a każde jego uderzenie sprawia niewyobrażalny ból, rozrywające me ciało od środka. Ból, który wydaje się nie do zniesienia, a jednak żyję. W sobie mam tysiące emocji. Chcę wykrzyczeć coś, błagać, przekonywać, lecz tylko stoję. Wpatruję się w oddalającą się postać, a po policzku spływa mi łza… Mój kochany Matusiaczek znika mi z pola widzenia. Zaczynam biec. Nie wiem dokąd, nie wiem po co. Chcę uciec od tego świata, gdzie miłość oznacza cierpienie, ale nie tylko miłość.
Mijam ludzi patrzących na mnie z bezpodstawną obrazą. Czy znają mnie chociaż trochę? Czy mają pojęcie, jaką religię wyznaję? A może wiedzą, za którą partią polityczną się opowiadam? Widzą tylko to, co na zewnątrz. Jak wyglądam i na tej podstawie darzą mnie nienawiścią.
Docieram do starego mostu. Ukrywam się tam przed potworami, pochlebnie nazywającymi się „ludźmi”. Płaczę, chowając twarz w dłoniach, mijają minuty, może godziny. Z transu rozpaczy wyrywa mnie lekkie szturchnięcie w bok. Tuż obok zmaterializowała się szczupła dziewczyna o rudych włosach.
- Za chwilę wypłaczesz sobie oczy! Czy powód jest tego wart ? - zaczyna rozmowę.
- Masz może chusteczki? – próbuję uniknąć zbędnych pytań.
- Mam coś lepszego, zdejmij kurtkę i podwiń rękawy – patrzę ze zdziwieniem na młodą kobietę obawiając się jej zamiarów – no już, przecież cię nie zgwałcę!
Zdejmuje swój skórzany pasek. Nie pomaga mi to uwierzyć w jej słowa. Lecz chwilę później obwiązuje mi nim przedramię. Nic nie rozumiem do momentu wyjęcia przez nią strzykawki.
Nienawidzę narkotyków, lecz w tej sytuacji wszystko mi było obojętne. Nie zdążywszy nawet chwilę się zastanowić, gorący, mimo dość chłodnej strzykawki, płyn wlewa mi się do ciała.. W jednej chwili wszystko traci sens, przenoszę się gdzieś obok, gdzieś gdzie nie ma uczuć, jest jedynie wolność. Nie mam ciała, został tylko umysł, wirujący wokół rudowłosej dziewczyny. Nie znam swojego imienia, wszystko przyćmione przez emocje tak silne, że nie da się ich nawet nazwać. I zaraz wszystko spada w nicość. Nie na długo, świat znów powraca z większym natężeniem, po raz pierwszy niosąc nie tylko psychiczny, lecz fizyczny ból. Oczy tak pieką, że muszę je zamknąć, nie mogę ustać, osuwam się na ziemię i znów zapominam. I tak tkwiąc na tej karuzeli uczuć, wszystko momentalnie się zatrzymuje. Wraca do normy. Leżę pod mostem, klęczy nade mną ta rudowłosa dziewczyna. Czuję, że mam ciało, dla pewności chcę sprawdzić czy w całości, jednak zauważam, że mam zamknięte oczy. Ile tu leżę? 15 minut ? 2 godziny ? 2 dni?
- Jak masz na imię aniołku? – pyta rudzielec.
- Mówią mi Buba.
- Ja jestem Mysza i na razie tyle ci wystarczy – posyła mi tajemniczy uśmiech.
Budzę się w ciepłym łóżku, nie potrafię wiele sobie przypomnieć, nie mam pojęcia jak to możliwe, że już tu jestem. Wiem jedno, heroina spotęgowała tylko ból po utracie Mateuszka. Jego czarne włosy, fiołkowe oczy, ciepły uśmiech… Z każdej strony atakują mnie wspomnienia: nasz pierwszy pocałunek, ciepło jego ciała w trudnych chwilach, wsparcie, na które zawsze można było liczyć, jego miękkie włosy, ostre rysy policzkowe, to wszystko, co nigdy więcej nie powróci. Przed oczyma pojawia mi się ostatnia, najbliższa retrospekcja, ta w której wszystko to odeszło na bok, a nad moi ciałem zapanował narkotyk.
Czuję suchość w gardle, głód, którego nie odpędzi żaden posiłek. Wymykam się szybko z domu. Biegnę, tym razem wiem gdzie. Już za chwilę ją spotkam, a ona dostarczy mi mój posiłek, ukojenie mojej duszy. Już tylko sekundy dzieją mnie od niej. Mój skarb, moje kochanie, moja miłość, moja heroina. Docieram do mostu, lecz Myszy nigdzie nie widać.
Przysiadam i płaczę. Ktoś mnie szturcha. Mam deja vu.
Z nadzieją, oglądam się w lewo. Zbawienie, cud, przyszła. Szybko wstaję i łapię Myszę za ramiona i przyciskam do ściany konstrukcji. Nie wydaje się jednak zaskoczona. Przeciwnie, jakby tego oczekiwała.
- Masz? - wykrztuszam jedynie.
- Mam, ale dzisiaj nic za darmo - uśmiecha się do mnie w dziwny sposób- Nie dbam o to, licz się tylko działka.
- Ile?
- 150 polskich złotych, słonko.
W pośpiechu wyciągam portfel i zaglądam do niego. Z ulgą widzę, że jest w nim co najmniej 2 razy tyle. Odliczam pieniądze, daję jej i wreszcie dostaję upragniony towar. Nerwowymi ruchami zdejmuję pasek, zaciskam na swoim przedramieniu i wstrzykuję narkotyk. Nie zważam na to, że poprzednim razem Mysza podała mi jedynie niecałe pół dawki, w dodatku w nieco mniejszej strzykawce. Nim zdążyła zareagować, nic już nie zostało, a ja już stoję z głową skierowaną ku górze i otwartymi ustami. Znajome otępienie. Coś jednak jest inaczej. Nic się nie dzieje. A przynajmniej tak myślę. Pustka. Jakaś siła wewnątrz mnie porusza mym mózgiem, sama nim kierując. I nagle, wbrew mej woli czy zamiaru, zaczynam mówić. Nie mam pojęcia, co i o czym, po prostu mówię i czuję jak z każdym słowem wszystko się rozmazuje, znika, a zostaje mi jedynie ból. Jakby ktoś targał każdym fragmentem mojego ciała w inne strony. Upadam, i już całkowicie nie ma nic.
Cierpienie, niewyobrażalne cierpienie. Każda komórka mego ciała pragnie śmierci, która jak na złość nie nadchodzi. Zamiast tego słyszę krzyki, jakieś słowa. Nie potrafię jednak odgadnąć ich znaczenia. Potem znowu ból, głosy, ból, głosy i tak przez dłuższy czas. Aż w końcu nie słyszę nic, nie czuję nic. Zdaje sobie jedynie sprawę z mego istnienia. Jestem jedynie ja i moje myśli. Wokół mego umysłu wirują tysiące twarzy, scen z mego życia, a wśród nich najpiękniejsze wspomnienie: wyznanie ich miłości.
Leżeliśmy na trawie wtuleni w siebie. Ukryci przed wszelaką cywilizacją. Nasze serca biły w jednym rytmie. Oczy wpatrywały się w tą samą stronę. Ręce były splecione ze sobą. A w powietrzu czuć było spokój, bezpieczeństwo, wzajemną akceptację. Uczucia, których ani ja, ani Mateuszek nigdy nie doświadczyliśmy będąc osobno.
- Matusiaczku, a co jeśli kiedyś poznasz inną?
- Inną co ?
-No wiesz… Dziewczynę…
-Cokolwiek by się działo na świecie, cokolwiek by się działo ze mną, cokolwiek by się działo z tobą, ja zawszę będę cię kochał i nigdy cię nie zostawię.
- Chcę przy tobie pozostać.
- Na zawsze słonko…
- Wiesz, że nie będzie łatwo, ludzie nie lubią takich jak … my...
- Wiem i wiedziałem to od chwili, w której Cię ujrzałem.
To wspomnienie wydało się tak żywe, tak bliskie, że przysięgam : słyszę głos mojego ukochanego.
- Obudź się ! Obudź kochanie! – woła w mojej głowie - Proszę, błagam.
On rzeczywiście do mnie mówi. Muszę do niego wrócić, muszę…
W jednej chwili otwieram oczy i widzę Mateusza ze stroskaną miną, lecz wesołymi oczami.
- Wróciłeś! Już nigdy cię nie zostawię, nie po tym wszystkim! Nie wiem co mnie opętało… Ona była jak...
-Ciiii! Nie mów już nic! Kocham cię Mateuszku.
-Ja ciebie też Kubuś – szepcze do mnie.
Gładzi mnie po policzku wymuszając mój uśmiech. Tak, to druga najpiękniejsza chwila w moim życiu. Bo prawdziwa miłość wybacza, ujawnia się w trudnych chwilach, walczy z trudnościami.