Forum Dyskusyjne arhn.eu -- Kiedyś mieliśmy tu recki grema™

Pełna wersja: Gry 2015 roku i nasze odczucia
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Witam was serdecznie nasi drodzy forumowicze, do napisania tego tekstu skłoniło mnie ogranie jednego z pretendentów do gry roku A.D 2015, czyli Life is Strange. Ale zacznijmy od początku.
   To czym będzie ten temat? Chciałbym skłonić was do dyskusji na temat gier które wyszły w 2015 roku(praktycznie jedyne kryterium dotyczące tego co można spodziewać się w tym temacie). Chciałbym żeby ten temat przekształcił się w coroczne wydarzenie naszej skromnej społeczności w którym byśmy dyskutowali na temat tego jaki był dany rok dla graczy, czy nas rozpieszczał czy nie i jak wpłynęła na nas fabuła danych gier, może nawet czego nas nauczyły.
   Czy można się spodziewać tutaj spoilerów? Tak, chciałbym żeby w tym temacie dyskusja przebiegała nie pomijając niczego ważnego i był prowadzony rzetelnie, przez osoby które NAPRAWDĘ mają coś do powiedzenia.
Co do samych spoilerów to chciałbym żeby były tagowane w sposób [Seria, Epizod/ miejsce w fabule zrozumiałe dla każdego kto gra/grał(np. w przypadku wiedźmina: [W3, Biały sad] i dalej spoiler w odpowiednich tagach.) 
Dłużej nie zwlekając zacznę od siebie.

   Ciężko jest pisać jako pierwszy, ale ktoś niestety musi to zrobić ...effort...
W 2015 roku uznaje jako gracz do bardzo udanych, niestety nie byłem w stanie ograć wszystkich tytułów jakie wyszły(połowy też nie) ale zahaczyłem o te uznawane przez większość za najlepsze czyli Undertale, Wiedźmin 3 i Life is strange. Na ich podstawie chciałbym porozmawiać o tym jakie emocje wywołały powyższe tytuły.
A więc po kolei:

Life is Strange, gra którą ograłem dosłownie dzisiaj przed dwoma godzinami. Cóż tytuł na początku odrzucił mnie swoim klimatem sielankowego amerykańskiego miasteczka, ale nie byłe w stanie nie polubić duetu Max i Chloe, obie w niczym do siebie nie podobne ale wg. zasady że przeciwieństwa się przyciągają są najlepszymi przyjaciółkami. Niestety szybko dowiadujemy się że nie jest to słodki tytuł o dorastaniu a coś głębszego i potrafiącego zagrać na emocjach. Cała historia jest napisana raczej poprawnie, poza zakończeniem do którego jeszcze dojdziemy.
Epizod pierwszy
   Epizod wprowadzający jak każdy, dowiadujemy się natłoku informacji o tym gdzie się znajdujemy, z kim musimy się zadawać, jak działają nasze decyzje na otoczenie i jak musimy żyć z ich konsekwencjami. Tak wygląda pierwsza godzina gry, w tym momencie poznajemy Chloe i gra nam tłumaczy jakie silne relacje łączą nasze dwie protagonistki. Cały epizod tłumaczy nam moc Max i subtelnie nas informuje że trzeba jej używać rozważnie bo nie wszystko da się cofnąć w prosty sposób.
   Epizod drugi
Po tym jak pojawia się przed nami wizja tornada niszczącego miasteczko i wyznaniu Chloe jaką moc posiadamy
Budzimy się w naszym dormitorium i dostajemy SMSy od Chloe by się spotkać na śniadanie w lokalnej knajpie. W tym miejscu rozpoczyna się emocjonalny rollercoaster którego jesteśmy pasażerami. Znęcanie psychiczne nad uczennicą szkoły   które doprowadza ją do samobójstwa i tylko my jesteśmy w stanie ją od tego odsunąć czy fakt że nasza moc ma limit i nie możemy na niej polegać w 100% bo ma limit który objawia się przeciążeniem naszego organizmu.
Epizod trzeci
   Gra nabiera tempa, jesteśmy raczeni Włamem do pokoju dyrektora w celu znalezienia dowodów na Nathana i jego mrocznych praktyk stosowanych na terenie naszej mieściny.
Żeby tego było mało to na niebie i ziemi dosłownie pojawiają się kolejne oznaki nieuniknionego "końca świata". W tym momencie dostajemy kolejny ładunek emocjonalny pod postacią nowej mechaniki jaką jest cofanie się do czasów ze zdjęcia. Dzięki tej możliwości byliśmy w stanie dowiedzieć sięjaki los czeka Chloe i jej rodzinę gdy nie pozwolimy Williamowi zginąć. Konsekwencje naszych działań to jedna z bardziej emocjonujących scen w całej grze ponieważ musimy poświęcić kogoś by Chloe mogła żyć
Epizod Czwarty i piąty
   Stwierdziłem że lepiej będzie opisać moje odczucia łącząc obie te części razem.
Kilka ostatnich godzin z tytułem ale jakże intensywnych i interesujących. Już na wstępie musimy podjąć bardzo smutną decyzję, dać odejść Chloe w spokoju podając jej za dużą dawkę leku lub dać jej "żyć" i wrócić do naszej głównej linii czasu. Ja osobiście wybrałem pierwszą opcję by ulżyć jej i całej rodzinie w cierpieniu. Po powrocie do naszej lini czasu jedziemy spotkać się z Frankiem by zdobyć dowody na temat zaginięcia Rachel i kolejna trudna decyzja, pozwolić na przepychanki słowne czy spróbować przekonać opryskliwego dealera z wybuchowym charakterem ale złotym sercu że mamy wspólne cele i warto nam ten jeden raz zaufać. mnie się udało przekonać go do pomocy bez niczyim uszczerbku na zdrowiu. Po zdobyciu poszlak wyruszyliśmy na spotkanie z przeznaczeniem, a czekało ono w starej opuszczonej stodole, a raczej jej piwnicy. To co zobaczyłem po raz pierwszy dostarczyło mi ciarek na plecach, znalezione portfolia z ofiarami mordercy wstrząsnęły mnie. ale najgorsze miało dopiero nadejść podczas imprezy dowiedzieliśmy się że nasz główny podejrzany nie pojawił się, lecz przysłał nam Maila w którym stwierdza że pozbędzie się dowodów swoich zbrodnii. Tutaj pozwolę sobie wyciąć najbardziej newralgiczny fragment opowieści żeby nadgorliwym nie zaspoilerować za dużo i przejdę do samego zakończenia. A jest ono czymś co zdarza mi się niezmiernie rzadko, łzy pociekły mi po policzku po tym jak zdecydowałem się poświęcić Chloe w zamian za niesprawiedliwy układ uratowania miasta

Podsumowując to kilkoma slowami, była to jedna z najbardziej emocjonujących przygód jakie dostarczyła mi nasza branża rozrywkowa. Mimo faktu że lata szkolne mam już dawno za sobą i płeć też się nie zgadza to bardzo wczułem się w bohaterki jakimi były Max i Chloe. Nie potrafię tego wyjaśnić, po prostu czuję się po niej jakby dotyczyła mnie i zdarzyła mi  osobiście.

Wiedźmin 3

Ach ten wiedźmin, zachwalany przez wszystkich. I słusznie bo to gra straszliwie grywalna i jeszcze lepsza fabularnie. Dawno nie spotkałem się z grą która przez dobre półtora tygodnia zabrała mi cały czas wolny, nie pozwalając na nic innego. Jest to autentycznie najlepsza gra fabularna w jaką grałem i grająca równie dobrze na emocjach jak żadna inna. Kocham ją za jej słowiańskość, kocham za to że nie próbuje być politycznie poprawna i "grzeczna". Jak ktoś ma ochotę przeklinać to to robi, jak jakaś głupia banda wieśniaków zbiera się na gwałt lub powieszenie elfa to to robią i muszą się modlić żeby nie przeszkodził im nasz protagonista, bo Geralt mili moi czegoś czego bardziej nienawidzi od potworów to potworów w ludzkiej skórze i take występki kończą się krwawą łaźnią. Na szczególne zachwalające peany zasługują autorzy historii Filipa Stengera, "Po wsiach nazywanego Krwawym Baronem". Jest to bardzo zgrabnie napisana tragedia człowieka, ojca, męża i władcy swoich włości, w świecie gdzie rządzą niepodzielnie Arcy potężne istoty, potwory i ludzie. Za ten tylko fragment pisarze z CDP powinni dostać jakąś nagrodę albo chociaż premię. Nie będę się rozpisywał o całej fabule bo ta jest równie dobra jak wcześniej opisana, ale ten tytuł to nie sama fabuła. Wcześniej spisana słowiańskość to coś co jest kołem napędowym całej opowieści. Przepiękne lasy, łąki, wioski i średniowieczne zamki, wszystko podlane gęstym sosem z intryg i polskich legend.

I wisienka na torcie czyli Undertale
   Gra fenomenalna, która równie dobrze mogłaby wyjść lata temu bo graficznie zatrzymała się w latach królowania konsol Nintendo z NESem i SNESem na czele. Gra która  bawi się graczem i z graczem dostarczając nam zabawnej jak i emocjonującej fabuły. Gracz musi pozostać "zdeterminowany" w raz obranej ścieżce by nie żałować swoich chwili słabości czy źle podjętych decyzji. Nic tutaj nie jest takie jak nam się wstępnie wydaje, jako gracze jesteśmy tutaj sprawdzani na każdym kroku i od nas tylko zależy czy się poddamy czy będziemy przeć naprzód jak taran wierząc w naszą determinację.

Ufff! Chyba się udało, nawet nie wiecie ile mnie to wysiłku kosztowało, ale jeśli dotrwaliście do tego momentu to wam gratuluję i proszę o jedną rzecz, komentujcie, krytykujcie jeśli trzeba i piszcie co was urzekło w grach z zeszłego roku a może powstanie kolejny tym razem z grami z tego roku. I can see my house from here!
Bawi mnie trochę fakt, że nad dwoma pierwszymi tytułami długo się rozpływałeś, a pod Undertale napisałeś kilka zdań i wyglądało jak doczepienie tytułu na siłę Grinning
Co do samej gry Tobiego to chciałbym napisać tyle dobrego co większość tutejszych forumowiczów robi na shoutboksie, ale...nie potrafię. Grało mi się przyjemnie co prawda, sama rozgrywka choć pozornie prosta to miała głębsze dno, muzyka w grze była naprawdę fajna, ale nie miała w sumie nic co by mnie zachęciło do "ponownego" przechodzenia gry, czy zagłębiania się w historie i świat. No i nie będę ukrywał, że gdy już nabierałem ochoty do odpalenia gry raz jeszcze to fanbase tej produkcji mnie skutecznie zniechęcał (i choć może brzmieć to jak głupia wymówka, to setne czytanie żarcików czy podsyłanych fanowskich teorii zwyczajnie mnie męczyło). Sytuacja zresztą identyczna jak w przypadku serii Souls od From Software.
A skoro i o tym, to wręcz nie mogę nie wspomnieć o Bloodborne. Jak ja kocham tę grę. Klimat, atmosferę, wizualia, muzykę, design lokacji, postaci, przeciwników i wrogów, normalnie wszystko. Patrząc z perspektywy czasu jest to moje osobiste GOTY 2015, w nic z minionego roku tak dobrze mi się nie grało jak właśnie w to i szukam najmniejszej wymówki żeby tylko znowu to odpalić, pozostaje mi tylko liczyć że Dark Souls 3 będzie dobre, bo dwójeczka była nudna i nijaka jak diabli.

Nie mogę też nie poruszyć tematu Wiedźmina, mu też się należy. Pierwszy Wiedźmin ssał kiedy zagrałem w niego pierwszy raz i ssał, gdy próbowałem do niego przysiąć po raz enty, ale system walki i archaiczność rozgrywki mnie skutecznie odrzucała. W dwójkę nie było mi dane pograć dłużej niż dwie godzinki, bo nie mam do teraz odpowiedniego sprzętu na którym mógłbym to odpalić, ale trzecia część? Oh boy.
Mimo wielu mniejszych błędów jak dłużące się wczytywania, tu i ówdzie zacinające się skrypty czy inne mniejsze błędziki, wsiąknąłem w grę jak głupi i nawet nie zauważyłem ile czasu w to grałem i jak szybko to minęło. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych RPG-ów w które dane mi było zagrać, dodatek Serca Z Kamienia był wisienką na torcie którzy dostarczył genialną historię Olgierda, jedyne co mi mi pozostało to oczekiwanie na Krew I Wino.

Żeby nie było jednak za słodko, muszę wspomnieć o rozczarowaniach tamtego okresu:
Pierwszym typem będzie Fallout 4 (szok i niedowierzanie!). Podszedłem do tytułu całkowicie bez jakichkolwiek oczekiwań, wiedziałem czego mogę się spodziewać i miałem nadzieję że będzie mi się w to grało tak jak w F3 (czyli bez urwania cojones, ale całkiem przyjemnie mimo wszystko). Iiii...nigdy tej gry nie skończyłem, błąd na błędzie sprawiał że gra była niegrywalna, niejednokrotnie musiałem wczytywać zapisy i głowić się czy nie uaktywniłem jakiegoś skryptu co uniemożliwiało postępy. Nie muszę zaznaczać, że odczuwałem więcej frustracji niż oczekiwanej, przyjemnej gry, co w ostatecznym rozrachunku zakończyło się popchnięciem gry na allegro, szkoda mi było czasu na niedokończony produkt.

Kolejnym rozczarowaniem jest Mortal Kombat X. Ciężko mi napisać co prawda coś złego na temat tej gry, ale zabrakło jej tego czegoś, co miało MK9, więc mordobiłem się około 3 miesiące aż w końcu gra wylądowała na półce i od tamtej pory zbiera jedynie kurz, na dzień obecny nie zapowiada się na to bym wrzucił płytkę do napędu konsoli.

Post ten zakończę może tym, że nie wiem co mam myślić o Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Grało mi się przyjemnie i całkiem długo, ale niewielka ilość przerywników i jakiejkolwiek fabuły sprawia, że nie jest to MGS który mógłby zakończyć sagę. No ale rip
[*], przynajmniej MGO jest całkiem fajne do odpalenia od czasu, do czasu.
(07-03-2016, 16:28)Chmurowaty napisał(a): [ -> ]Bawi mnie trochę fakt, że nad dwoma pierwszymi tytułami długo się rozpływałeś, a pod Undertale napisałeś kilka zdań i wyglądało jak doczepienie tytułu na siłę Grinning

  Cóż, mam wrażenie że o tej grze powiedziano już wszystko, jak nie przez nas to przez rakotwórczy fandom, który skutecznie potrafi obrzydzić ten tytuł tworząc  pairingi z Furry czy kucykami pony( nie googlajcieU did what? ). Sama gra mi się bardzo podobała ale czuje że przechodząc za pierwszym razem tą grę dostajesz niepełny produkt, bo tytuł nabiera rumieńców dopiero gdy ograsz true pacifist run.

Ale chmura przypomniałeś o jedne ważnej rzeczy i nie będzie ona przyjemnym doświadczeniem. Z gier które ograłem w 2015 roku, choć "ograłem" może być na wyrost jest najbardziej zabugowana gra roku i wcale nie będzie to Fallout 4 a HOMM 7. Gra która doprowadziła tą kultową serię na skraj przepaści. rozegrałem 2 różne scenariusze i obu nie zdołałem skończyć bo albo zebrałem item fabularny nie tą postacią co trzeba co zmusiło mnie do porzucenia scenariusza bo skutecznie zablokowałem sobie progres, w drugim scenariuszu nie załadował mi się skrypt i nie chciał ruszyć mimo resetowania czy cofania się do poprzednich zapisów. Do tego dodajmy najgorszy program dla graczy jaki powstał czyli Uplay który mimo szczerych chęci nie pozwolił mi z płyty zainstalować angielskiej wersji dialogowej która znajdowała się na płycie! Daje temu tytułowi mocne 2-/10 bo liczę że ubisoft po niedawnej aferze z agresywnymi przejęciami jego akcji się otrząśnie i wreszcie zacznie produkować gry których nie będzie musiał się wstydzić.
Ciężko pisać o grze roku w momencie kiedy większość z tytułów przytoczonych przez moich przedmówców znajduje się jeszcze na liście "do ogrania" (m.in. Bloodborn) albo została świadomie pominięta (Fallout 4, AC czy seria Uncharted). No nic, "co się odwlecze..." i tak dalej. Skupmy się zatem na tym co udało mi się ograć.

Zacznijmy od kategorii "Fajne gry, które jakoś mi nie siadły". Tytuły, w które gra/grało mi się przyjemnie jednak czułem, że albo im czegoś brakuje albo to nie moja bajka.

Splatoon

Zdaję sobie sprawę, że na moją ocenę bardzo mocny wpływ ma to jak podszedłem do tego tytułu. Od kiedy miałem okazję ograć ją na PGA2014 złapałem strasznego hajpa. Gra wyszła i jakby z balonu szybko zaczęło uchodzić powietrze. Sam pomysł był dla mnie na tyle szalony, że to mogło się udać. Sieciowa strzelanka, w której dwie czteroosobowe drużyny stworzonek umiejących na przemian zmieniającego się z dzieciaka w kałamarnicę za cel mają zamalowanie jak największego obszaru mapy w określonym czasie. Coś co na innych platformach byłoby uznane za produkcję robioną podczas narkotykowego tripu u Nintendo było tylko kolejnym innowacyjnym pomysłem. Od strony graficznej nie mam się do czego przyczepić, tryb fabularny też daje radę. Największą bolączką był dla mnie mały wybór map i długi czas szukania drużyny w trybie sieciowym. Do tego stopnia ostudzało to mój zapał, że przy grze spędzałem maksymalnie godzinę czasu po czym zmieniałem ją na inną. Tym sposobem jakoś od września nie robi nic poza zbieraniem kurzu. Kto wie, może kiedyś dam jej jeszcze szansę.

Life is Strange

Deka bardzo ładnie opisał to co najważniejsze w tej produkcji, więc nie ma co powtarzać. Zgadzam się ze zdaniem, że Max nie da się nie lubić. Podoba mi się możliwość sprawdzenia większości wyborów i ich natychmiastowych konsekwencji z możliwością wybrania sobie tego, który nam najbardziej pasuje (choć nie zawsze). Eksploracja była chwilami irytująca. Nie przeszkadzało mi przysłowiowe lizanie ścian ale takie szukanie butelek na złomowisku czy brak możliwości zrobienia fotki mimo stania w odpowiednim miejscu, lokacji i rozdziale tylko dlatego, że przez przypadek pchnęliśmy główną fabułę lekko do przodu trochę podniosła mi ciśnienie. Mieszane uczucia mam co do postaci. Niby sztampa i stereotypy, które aż walą gracza po pysku jednak znalazły się jednostki umiejące zagrać mi na emocjach. Fabularnie wszystko wygląda bardzo porządnie przez rozdziały od 1 do 4. Nawet udane wyważenie scen emocjonalnych z tymi, w których gra daje nam złapać oddech. Może tych drugich jak na mój gust było trochę za dużo bo chwilami się trochę nudziłem. No i przychodzi rozdział 5, mój największy problem z tym tytułem. Jest cholernie nie równy, chwilami odrealniony czy powtarzalny a zakończenia z cyklu wybór między czarnym a białym tylko to pogarsza. W dodatku w obu przypadkach wszystkie poboczne decyzje zostają totalnie olane.   Niby wszystko jest uzasadnione fabularnie ale po prawdzie oczekiwałem czegoś innego po grze, której rozgrywka przez cały czas opierała się na wybranych decyzjach i związanych z nimi konsekwencjami. Dla mnie to trochę za mało, a może najzwyczajniej w świecie jestem nieczuły? Chyba Polygamia!

Moim prywatnym GOTY2015 jest:

Wiedźmin 3: Dziki Gon

Dlaczego? Powody podał już wcześniej Chmuro. Sam jestem zaskoczony jak mocno mnie ta gra wciągnęła i wielokrotnie budziła we mnie skrajne emocje względem części postaci. Tym bardziej, że ani nie czytałem wcześniej twórczości A.Sapkowskiego, ani nie miałem styczności z poprzednimi częściami. W pewnym momencie zabierałem się za każde zlecenie czy zadanie poboczne tylko po to by choć kilka chwil dłużej zostać w tym świecie. Teraz czas nadrobić Serca z kamienia, wyczekiwać Krew i wino i odebrać na Pyrkonie drugą część przygód Geralta do Linka Party! I pomyśleć, że początkowo przy zakupie PS4 w jego miejsce miałem brać Fallouta 4 U did what?  Teraz cieszę się, że coś mnie wtedy tknęło.
Zeszły rok był dla mnie wyjątkowy ze względu na fakt, iż udało mi się ograć w okolicach premiery całkiem dużą, jak na mnie, ilość gier. Mimo to pozwólcie, że tutaj skupię się tylko na dwóch pozycjach. 

Obok trzeciego Wiedźmina nie dało się przejść obojętnie, dlatego też sezon wakacyjny minął mi pod znakiem Białego Wilka. Swego czasu napisałem na forum całkiem obszerne wrażenia po ograniu całości, dlatego pozwolę sobie po prostu zalinkować do odpowiedniego POSTA.

Natomiast w tej wiadomości chciałbym się skupić na innym omawianym już wyżej tytule:

Life is Strange udaje się wyczyn, nad którym od lat z mieszanym skutkiem głowią się projektanci i którego doświadczenie wpłynęło na mnie najbardziej w czasie rozgrywki. Autorzy urzeczywistnili ideę proponowaną przez jeden z cytatów z bloga ruchu notgames: "The crucial thing to design in a videogame is the moment when nothing happens. Is our player still immersed and enchanted when they release control? When the only verb available is the most important one of all: to be." . Tytuł niemal obsesyjnie skupia się na zupełnie przyziemnych czynnościach wykonywanych każdego dnia, ale jednocześnie nie popełnia tych samych błędów co np. studio Quantic Dreams. Developerzy z Dontnod potrafili przekuć coś tak banalnego i zwyczajnego jak zwykły poranek w pełną i niezwykle angażującą sekwencję, szczegółowo rysującą portrety bohaterek oraz służącą samej historii. Cała gra prowokuje wiele okazji do wzięcia oddechu i zastanowienia się nad obecną sytuacją, pozwalając po prostu leżeć chłonąc dźwięki płynące z odtwarzacza audio, czy usiąść na ławce w parku, słuchając wewnętrznego monologu Max. Wszystko to nadaje fotografii dodatkowego wymiaru jako jednemu z motywów przewodnich oraz idei "małych fragmentów czasów" uwiecznionych w ramkach polaroidu. Wątek ten bardzo dobrze wykorzystują także dostępne osiągnięcia, wymagające niejako szukania najlepszych ujęć, tym samym ugruntowując pozycję protagonistki jako nastolatki, pretendującej do miana fotografa.

Nieco obawiałem się sposobu, w jaki Life is Strange sportretuje nastoletnie życie. Mimo miłych wspomnień, jest to okres wchodzenia w dorosłość, kiedy z reguły natrafia się na swoje pierwsze poważne problemy, w znacznym stopniu kwestionujące dotychczasowe postrzegania świata. Wiele trudu musiało kosztować autorów odpowiednie podejście do tematu, ale - nie licząc kilku potknięć - zdecydowanie się to opłaciło. Przede wszystkim, mimo obecności nowoczesnych technologii takich jak Internet czy smartfony, przedstawiona rzeczywistość wcale nie odbiega tak bardzo od lat 90, dzięki czemu historia jest bardziej uniwersalna i więcej ludzi może się do niej bezpośrednio odnieść. Dużo uwagi poświęcono ukazywaniu niezwykłej egoistyczności cechującej ten okres życia, lubiącej nierzadko rozgościć się na znacznie dłużej. Już pierwsze sceny przedstawiają dręczenie jednego z uczniów, co Max pozwala sobie nawet skomentować, by przejść obok ofiary zupełnie obojętnie. Choć jest to w dużej mierze element budowania licealnej rzeczywistości, tak trudno nie zacząć spoglądać z zażenowaniem na analogiczne sytuacje z własnej przeszłości. Motyw ten przewija się dalej w leczeniu kompleksów głównej bohaterki przez zdobywanie popularności przy wykorzystaniu własnych mocy, będąc jednocześnie komentarzem na temat obsesyjnego wczytywania i poprawiania swoich decyzji w grach fabularnych, a także w bardzo szybkim szufladkowaniu nowopoznanych osób i ocenianiu ich na tej podstawie. W końcu zastosowano tu podobną technikę narracyjną jak w przypadku serialu Firefly. Wszystkie postacie zaczynają jako pewne archetypy, co wyraźnie obrazuje pierwszy epizod, aczkolwiek gdy tylko obdarzy się je większym kredytem zaufania, rozmawiając oraz obserwując ich codzienne życie, można być zaskoczonym odkryciem prawdziwej głębi tych ludzi. Motyw ten nie tylko przejawia się poprzez szereg mniejszych wątków, ale także ciekawie łączy się z główną historią.

Przypadło mi do gustu to, w jaki sposób autorzy podeszli do kwestii seksualności głównej bohaterki. W całej grze można odnaleźć wiele wskazówek dotyczących bliższych relacji dziewczyn, nie umieszczając homoseksualnego wątku na siłę, a naturalnie go rozwijając. Wykonano to na tyle sprawnie i subtelnie, iż rodzaj znajomości Chloe i Max pozostawia się decyzji oraz interpretacji gracza. W moim przypadku ich wieloletnia więź, mająca korzenie w czasach dzieciństwa, nie przerodziła się w związek, a pozostała bardzo bliską przyjaźnią, na co struktura produkcji w pełni mi pozwoliła.

Innym ciekawym aspektem związków oraz relacji międzyludzkich w Life is Strange jest proste, ale niezwykle efektywne odwrócenie dotychczasowych ról obecnych w typowych romansach tego medium. Zazwyczaj to grający stara się zaimponować obiektowi swoich westchnień, odpowiednio dobierając słowa i pojawiając się nader często w pobliżu, co niejednokrotnie prowadziło do bardzo krępujących sytuacji, jeśli przyszłoby spojrzeć na całość z boku. Zrobienie z gracza obiektu miłosnych podbojów jest samo w sobie niezwykle interesującą zmianą perspektywy, ale też pozwala poczuć na własnej skórze, jak nieudolnie potrafią wyglądać niejedne zaloty uskuteczniane w niezliczonych cRPG.

Cieszy mnie również sposób, w jaki gra została zbudowana wokół swojej centralnej mechaniki, jaką jest tutaj umiejętność cofania czasu. Możliwość poprawy większości dialogów eliminuje problem pominięcia zawartości, zachęcając tym samym do eksperymentowania z różnymi podejściami do swojego rozmówcy. Jednocześnie zdolność ta pełni funkcję narzędzia narracyjnego, ukazując egoistyczną stronę Max, ale i samego gracza oraz wzmacniając wydźwięk niektórych scen, jak chociażby próba ratowania Kate.

Life is Strange nie byłoby tak przyjemne, gdyby nie figura samej Max. Główną tego zasługą jest złożoność jej postaci. Bohaterka bowiem, mimo iż pomaga wielu ludziom, nie jest zupełnie krystaliczna i pełno w niej typowych dla tego wieku przywar. Pozwalając wsłuchać się w jej wewnętrzne monologi, potoki myśli w cichych momentach czy czytać wpisy w dzienniku, autorzy nakreślili osobę próbującą poskładać w całość niezwykłe wydarzenia, których była świadkiem, ale jednocześnie nie stroniącą od złośliwych uwag posyłanych w kierunku ludzi ją otaczających. Dużą zaletą pozostaje także jej znajomość popkultury i nieudolne próby tworzenia żartów.

Łyżką dziegciu był dla mnie piąty epizod, który choć w dużej części nie odbiegał od reszty gry, to posiadał dwa krytyczne momenty. Najgorszym okazała się część nieudolnie imitująca skradankę, przez co przerodziła się w nieprzyjemny obowiązek, a tym samym skutecznie wybiła mnie z rytmu rozgrywki oraz przedstawionego świata, czego nie mogłem naprawić już do napisów końcowych. Drugim problemem pozostaje dla mnie samo zakończenie. O ile nie mam problemu z kompletnie kliszowym zamknięciem wątku science-fiction, bo moim zdaniem zupełnie nie o to chodzi w całej produkcji, tak nie potrafię pozbyć się wrażenia, iż uratowanie Chloe jest finałem drugiej kategorii, tym alternatywnym, stworzonym tylko po to, by utrzymywać w graczu iluzję wyboru. Jest zbyt krótkie, nagłe, nieprzemyślane, stoi w opozycji do przygotowanego z pietyzmem głównego epilogu. Biorąc to pod uwagę  wolałbym, aby po prostu zrezygnowano z możliwości podjęcia decyzji w tym momencie

W moich oczach Life is Strange pozostaje przede wszystkim historią o dorastaniu. Jest to opowieść o tym bardzo trudnym dla wielu osób okresie, w trakcie którego należy nauczyć się brać odpowiedzialność za swoje czyny, zarówno te najbardziej znaczące i jasno określone jako wybór oraz te z pozoru kompletnie nieistotne, jak bierna postawa wobec przemocy. Produkcja ta według mnie traktuje również o poszerzeniu horyzontów poprzez bardziej empatyczną postawę i zaprzestanie bezmyślnego szufladkowania. Zestawiając obecnego siebie z myślami i zachowaniem nastolatki, mogłem spojrzeć bardziej krytycznie na moje własne doświadczenia tego samego co ona wieku i jednocześnie lepiej zrozumieć postawę dzisiejszej młodzieży co, jak sądzę, było priorytetowym celem francuskiego studia.