Forum Dyskusyjne arhn.eu -- Kiedyś mieliśmy tu recki grema™

Pełna wersja: Co się stało z naszą klasą?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Spokojnego wieczora, kiedy słońce zachodziło za horyzontem, pewnego człowieka wzięło na refleksje. Analizował, kalkulował, przywoływał jednocześnie czasy przeszłości i zestawiał je z teraźniejszością oraz przyszłością. Starał się stawić czoła temu, co nie do końca spotyka się z jego akceptacją, mimo iż inni nie za bardzo się tym przejmują, a którzy tak naprawdę stoją po tej samej stronie barykady co on. Witamy w świecie elektronicznej rozrywki XXI wieku.

Tytuł popełnionego tworu, który właśnie czytacie, nie jest przypadkowy. Odnosi się on bezpośrednio do pięknej ballady. Każdy może interpretować jej tekst pod swoim kątem, aczkolwiek wszyscy chyba się zgodzimy, iż jego fundamentem jest czas. Czas, który nie cofa się, nie staje lecz brnie w przód nie zważając na nic. „Co to wszystko ma do gier?”- zapyta kilkoro z was z pewnością. Otóż ma. I to bardzo dużo. Ten wieczór- wspomniany we wstępie- nie był pierwszym oraz nieostatnim jaki mi towarzyszył. Dość często zdarza mi się sięgać pamięcią do dawnych czasów, kiedy to granie było przede wszystkim przyjemnością, często powiązaną ze wspólnymi spotkaniami wśród grona ludzi, z którymi dzielono się pasją do kilku pikseli poruszających się na ekranie. Pikseli mających- nie bójmy się tego stwierdzenia- duszę, składającą się z ograniczeń audiowizualnych, fabuły i grywalności. Przynajmniej w mojej opinii, te właśnie czynniki najbardziej wpłynęły na „ewolucję” branży, a co w efekcie sprawiło, że wygląda ona tak, a nie inaczej w dzisiejszych realiach. Nie zamierzam wgłębiać się i rozbierać na części pierwsze elementów składających się na wspomnianą już „duszę”, aczkolwiek uważam, że warto chociaż napisać o nich kilka zdań.

Producenci gier dążyli zawsze do osiągnięcia ultra realistycznej grafiki oraz zaimplementowania jak najlepszej jakości dźwięków w swoich tytułach, co w końcu doprowadziło do podziału graczy na obozy. Jedni zaczęli głosić teorię jakoby to nie było najważniejsze, a ich przeciwnicy- jak można się domyślić- uważali zupełnie inaczej. Osobiście uważam, że grafika jak najbardziej jest jednym z istotnych elementów gry. Tak, dobrze czytacie. Nie mam tutaj na myśli doskonale odwzorowanych modeli bohaterów, czy pojazdów oraz lokacji. Wręcz przeciwnie. Moja przygoda zaczęła się- jak już niektórzy wiedzą- na tytułach dwuwymiarowych. Doskonale pamiętam czasy, gdy wyobrażałem sobie, że dwie kreski na ekranie telewizora to „paletki”, a przemieszczający się piksel to piłka. Ten proces dotyczy wbrew pozorom dużej ilości gier. Kiedyś gry pozwoliły pobudzić wodzę fantazji, to gracz tworzył obraz, który chciał widzieć i od niego zależał, że brzydko to ujmę, „efekt końcowy”. Dawało to niewątpliwie niesamowitą przyjemność, i to nie tylko z faktu przejścia kolejnego poziomu. Ewolucja grafiki 2D, która de facto w końcowych latach jej świetności była wręcz wypełniona sporą ilością kolorów i elementów, a przy tym była bardzo miła dla oka. Aż chciało się grać! Następnie przejście w trzeci wymiar. Na szczęście owe produkcje wciąż posiadały niezliczone ilości barw, a rozpikselowane elementy miały niewątpliwie swój urok. Urok, którego w dzisiejszych czasach nie potrafię odnaleźć. To co kiedyś kreowało iście baśniowy świat dla gracza zostało zastąpione monotonnymi kolorami na szeroką skalę. Mówię tutaj o wykorzystywanych paletach barw, w których przeważają takie kolory jak: odcienie czerni, szarości, żółtego, brązowego oraz białego. Co jest nieco smutne i przytłaczające. O kwestii dźwięków natomiast, tylko napomnę. Voice acting zdecydowanie zabił magię, która budowała otoczkę w danej historii. Wyobraźnia ponownie tutaj odegrała dużą rolę. Tytuły, w których nie wykorzystywano głosów użyczanych przez profesjonalnych „aktorów”, a zamiast tego gracz musiał zmierzyć się z tekstem było czymś niewątpliwie pięknym i posiadało swój urok. Historia pokazała już jak źle dobrany głos narratora, czy bohatera, potrafi wpłynąć negatywnie na odbiór produktu przez konsumenta. Co się stało, że zdecydowano aż tak bardzo „okaleczyć” te aspekty, od którego niegdyś w szerokiej mierze zależał- co by nie mówić- sukces danej gry? Prawdopodobnie realizm. Powiązanie tego z wysoką rozdzielczością tekstur oraz obowiązkowym dźwiękiem dolby surround powoduje u mnie wręcz odruch wymiotny, gdyż to wszystko mam na co dzień wychodząc z domu. „Nie, ja z tego autobusu wysiadam. Wolę przejść się spacerem”. Jeżeli nadal są osoby, które nie do końca rozumieją problem, to doskonale można zobrazować ten przykład na podstawie filmów, zestawiając kino lat 80'-90' ze współczesnym. Masa efektów i „cudów wianków” nie jest w stanie zawsze obronić tytułu, który zapowiadał się nad wyraz wyśmienicie.

Wątki fabularne w dzisiejszych grach, są- niestety- dość mocno okrojone, wręcz do minimum. Podkreślam, że jest to ponownie tylko i wyłącznie moje osobiste odczucie, jednak odnoszę czasem wrażenie, że niektóre scenariusze są pisane przez debili, dla debili. Uproszczając: Wszystko sprowadza się do tego, że jesteśmy w punkcie A i mamy dojść do punktu B, przy czym gracz prowadzony jest „za rączkę". I to wszystko! Koniec gry! Czyżby wyżej opisana kwestia „super-turbo grafiki” ma nam ten fakt kompensować? Nowych tytułów, które można wymienić jest na pęczki, a wszystkie przecierają dawno utarte schematy. Schematy, które niegdyś wprowadzały powiew świeżości. Powielenie drugi raz, czy trzeci- można jeszcze przymknąć oko, aczkolwiek kiedy mamy do czynienia z notorycznym powtarzaniem tego samego, cóż, ręce opadają. Brak urozmaiceń, wprowadzania kolejnych mini wątków nie związanych, bądź częściowo powiązanych z fabułą, które pozwalają graczowi całkowicie zintegrować się z grą. Czy tak naprawdę dużo wymagam? A może to właśnie ówcześni gracze doprowadzili do takiego stanu rzeczy? Tutaj, jak i we wcześniejszym akapicie, również idealnie wręcz można przytoczyć jako przykład kino, konkretnie jeden gatunek- horrory, a uściślając, zaczynające się tym, iż grupka młodzieży postanawia wyjechać w weekend nad jezioro.

Grywalność, grywalność, grywalność... Czasem zastanawiam się, czy w ogóle ten termin powinien nadal funkcjonować, ponieważ jeżeli frajdą mam określać tylko i wyłącznie to, ile odblokowałem achievement'ów lub ile zdobyłem punktów, a całość ma być kalkulowana z innymi graczami, to czymże owa grywalność była kiedyś? Nie potrafię sobie wyobrazić na czym miałoby polegać granie na tej płaszczyźnie na przykład w Harvest Moon: „Posadź dwa ogórki aby odblokować arbuza. No dalej! Śmiało! John z Los Angeles jeszcze tego nie osiągnął! Możesz być w rankingu wyżej od niego! A jeżeli chcesz od razu posadzić dynię, to możesz wykupić pakiet „basic farmer” na naszej stronie internetowej!”? Czy to nie brzmi absurdalnie? Jeżeli odpowiedzieliście sobie na to pytanie, to proszę abyście zastanowili się w takim razie, czy na tym nie bazują tytuły, w które gracie. Robienie czegoś dla przyjemności oraz satysfakcji zostało niestety wyparte przez monopol, i o ile kiedyś gracze stanowili target dla firm zajmujących się produkcją gier, tak teraz targetem jest portfel.

Nie jest tajemnicą, iż nie jestem graczem, który z przytupem wszedł w erę „current-gen'ów” oraz „pochłania” ją na wszelkie możliwe sposoby. Nie utożsamiam się z nią. Oczywiście nie mam zamiaru jej zmieniać, jestem w końcu tylko bardzo małym odłamkiem w tej całej społeczności, która nieuchronnie się rozrasta. Na całe szczęście są jeszcze tytuły, których kilka lat temu nie potrafiłem lub nie mogłem z różnych powodów dokończyć i to mnie trzyma nadal przy duchu. Nie jestem też tym samym nałogowym graczem, który bez upgrade'owania sprzętu komputerowego, czy zakupu nowej konsoli nie widzi życia, tylko po to aby zagrać w jakiś tytuł. Śmieszą mnie sytuacje, iż dawniej gry mogły znajdować się na jednej kasecie, dyskietce, kartridżu, czy płycie CD, a dzisiaj potrzeba niezliczonej ilości patchy oraz DLC, pomijając już to, że sama gra mieści się na jednym czy więcej krążków DVD (o obowiązkowym połączeniu z internetem nie wspominam), a tamte stały przynajmniej o dwa poziomy wyżej, mimo że były z poprzedniej epoki. Jestem przede wszystkim człowiekiem, dla którego to zawsze będzie hobby. Hobby, które w dzieciństwie dawało sporo przyjemności, satysfakcji, a także potrafiło oderwać od życia codziennego i jeżeli mam już liczyć tylko i wyłącznie na starsze tytuły, które pomimo upływu lat wciąż przyciągają mnie na kilkanaście, czy kilkadziesiąt godzin, czego nie mogę powiedzieć o tytułach sporo nowszych, to świadczy tylko o tym, iż mój bakcyl do tego typu rozrywki nie uległ destrukcji, lecz, że branża z perspektywy człowieka, który kilkanaście lat temu wydawał całe swoje kieszonkowe na żetony do automatów, dość mocno i chaotycznie zmieniła się, zapominając o tym jak wyglądała kiedyś.