Forum Dyskusyjne arhn.eu -- Kiedyś mieliśmy tu recki grema™

Pełna wersja: Kiedy żal ci polygonów?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Nie da się ukryć, że gry, jako jeszcze niezbyt dojrzałe medium, w sporej części polegają na mniej lub bardziej krwawym rozprawianiem się z przeciwnikami (przynajmniej jeśli weźmie się pod uwagę najgłośniejsze tytuły AAA). Zainspirowany tematem na NeoGAFie, zacząłem się zastanawiać, kiedy w swojej historii gracza czułem się źle albo nieswojo przez czyjąś śmierć z mojej ręki. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi mi tu o moralizowanie i próbę przemycenia stwierdzenia, iż żywe istoty nie różnią się niczym od postaci złożonych z polygonów. Jednakże sami przyznacie, że czasami zdarza się tak, iż jednak żałujemy swojej decyzji. Różne są tego czynniki - miejscami fabuła, a czasami po prostu spoglądamy na sprawę inaczej. Chciałbym, żebyście się podzielili swoimi przemyśleniami na ten temat i jednocześnie proszę, by każde spoilery zostały odpowiednio zaznaczone (za pomocą tagu [@spoiler][/spoiler], oczywiście bez @). Byłoby również miło, gdyby posty nie ograniczały się do podania tytułu gry, a opowiedzeniu o konkretnym wydarzeniu nieco więcej.

Skoro zacząłem temat, wypada też, bym podał swoje typy.

Ogrywam ostatnio Assassin's Creed III.
Podczas wykonywania jednej z misji morskich miałem znaleźć kawałek mapy do skarbu. Gdy dotarłem do wraku statku, gdzie miał znajdować się mój cel, został on już zabrany przez szabrownika. Biorąc pod uwagę samą postać Connora (idealisty sprzeciwiającego się niepotrzebnej śmierci) oraz własną moralność, czułem się trochę nieswojo musząc zabijać tego człowieka. W końcu on pierwszy znalazł mapę, więc nie miałem żadnych do niej praw.

Kolejnym tytułem na liście jest Dark Souls.
Miałem naprawdę duże problemy z zabiciem sporej liczby postaci, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to wielka gra. Priscilla nie tylko miała problemy z powodu swojego wyglądu (to brzydula, do której należała lalka), ale również tylko broniła swojego miejsca. To my, jako bohater, wtargnęliśmy do jej świata i brutalnie ją zamordowaliśmy (lub nie - możliwe jest odejście w pokoju). Z kolei Sif to nie tylko majestatyczna postać sama w sobie, ale również wierny towarzysz Artoriasa jedynie strzegący grobu swego pana. Na szczęście dodatek Artorias of the Abyss nieco wyjaśnia i łagodzi sytuację. W przypadku Solaire z Astory przygnębiający jest jego koniec. W końcu znalazł Słońce, ale nie do końca w sposób, jaki oczekiwał. Na dokładkę, zginąć przyszło mu z rąk osoby, której nie raz pomagał - gracza. Pisaca'ów (niebieskie stwory z mackami) zaczyna być szkoda w momencie, gdy nieco dłużej pozostanie się z Książęcych Archiwach i usłyszy ich płacz. W dalszej kolejności przydatna okaże się wiedza na temat ich pochodzenia - są to efekty eksperymentów Seatha, a ich lament skutecznie zabiera przyjemność ze szlachtowania. Z nieumarłymi smokami to nieco inna sprawa - nie chciałem ich zabijać głównie dlatego, że są reliktem dawnego świata i przez ich śmierć (ponowną? W końcu to nieumarłe smoki) Lordran stanie się uboższe. Na sam koniec warto wspomnieć o walce z Gwynnem - specyficzna muzyka przygrywająca w jej trakcie nie wzięła się znikąd, ale też wymagane jest poszperanie nieco głębiej w lore samego tytułu. W każdym razie - Gwynn wcale nie był "tym złym".

Nie tak dawno temu skończyłem Metal Gear Solid 3: Snake Eater.
Choć dotychczasowo ograna przeze mnie trylogia ma wiele momentów dających do myślenia i nieco przygnębiających, tak chyba właśnie zakończenie trzeciej części jest najbardziej wzruszające. Sama historia jest znacznie bardziej kameralna i osobista niż w poprzednich częściach. Zabicie The Boss, po ponad 15 godzinach spędzonych z Naked Snake'iem, wcale nie było takie łatwe. Do tego sama oprawa walki tylko potęguje ten efekt, przez co samo starcie zostanie w mojej pamięci na bardzo długo.
Należę do ludzi, którzy dość mocno wczuwają się w przedstawiony świat i historię, toteż łatwo zagrać mi na uczuciach, o ile oczywiście scenariusza i postaci nie stworzyli kompletni grafomani. Najczęściej łapię się na motyw zemsty/przemoc wobec kobiet, czego absolutnie nie toleruję i nawet jeśli muszę poradzić sobie z wybitnie złą przedstawicielką płci pięknej, niezbyt komfortowo się z tym czuję (o ile oczywiście w dużym stopniu przypomina człowieka Torll).

Binary Domain
Pod koniec gry przychodzi moment, kiedy otwiera do nas ogień niedawna towarzyszka broni. Spędzając z nią kilka wcześniejszych godzin i każdorazowo zabierając ze sobą miałem czas, by się czegoś o tej postaci dowiedzieć i polubić ją. Gdy jednak przyszedł fabularny twist i chciała mnie zabić, do końca próbowałem jakoś uniknąć odebrania jej życia: wymyśliłem, że spróbuję strzałem wytrącić jej broń z ręki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że autorzy przewidzieli taką możliwość! Z pewnością więc scenariusz, któremu da się sporo zarzucić, nie zawiódł w tym miejscu - autorzy przewidzieli uczucia graczy wobec tej kobiety i skwapliwie je wykorzystali.

Mass Effect 2
W tej części nudne, powtarzalne zadania poboczne znane z pierwowzoru zastąpiły rozbudowane misje lojalnościowe, kiedy Shepard mógł pomóc członkom drużyny w rozliczeniu się z przeszłością każdego z nich. Największa zagwozdka czekała mnie w przypadku Garrusa - postaci, którą diabelnie łatwo polubić, a którą kiedyś zdradził własny przyjaciel. Rozumiałem jego żal i chęć odwetu, ale z drugiej strony widziałem, co stało się z tamtą postacią - stała się kimś zupełnie innym, pełnym goryczy i wyrzutów sumienia. Dlatego też nie pozwoliłem go zabić, bo to i tak nie cofnęłoby wskazówek zegara. Nie miałem jednak nic przeciwko strzałowi w stopę - ot tak, ku pamięci.

Deus Ex: Human Revolution/Splinter Cell
W przypadku tych tytułów, a zwłaszcza pierwszego, do końca utrzymałem pacyfistyczną postawę. Adam Jensen miał ogromną przewagę nad większością swoich przeciwników dzięki wszczepom i mógłby sprzedawać headshoty na lewo i prawo, ale to właśnie ten potencjał obarczał go większą odpowiedzialnością, niczym komiksowych superherosów. Kiedy można niepostrzeżenie zakraść się od tyłu i ogłuszyć, by osiągnąć cel misji, po co zabijać? Byłem wielce rad, że autorzy również premiowali takie podejście większą ilością XP, niż w przypadku rozwałki, a co więcej, zostało to ujęte w zakończeniu.
Tak samo jak guy_fawkes staram się wczuć jak najbardziej w postać, którą steruje, by maksymalnie cieszyć się ze świata i historii.

Seria Mass Effect

Po pierwsze Garrus. Podczas misji samobójczej wysłałem go na początku w te rury(czy co tam było). Jakże się wściekłem, gdy się okazało, że to było ostatnie co był w stanie zrobić dla mnie i mojej drużyny. Z ciężkim sercem jednak postanowiłem, że po męsku zniosę konsekwencje swojego wyboru (czyli ;_; i idziemy dalej). Jeszcze bardziej zatęskniłem za nim, gdy na tubie widziałem scenę z trójki gdzie Shepard i Garrus strzelają razem do puszek.
Po drugie Thane. Druga z moich ulubionych męskich postaci. Gdy tylko go pierwszy raz spotkałem to z nim sympatyzowałem. Szkoda, że nie sposób było go uleczyć w trójce. Oczywiście jego śmierć i scenę temu towarzyszącą przyjąłem tak samo jak śmierć Garrusa ( ;_; ).


Jagged Alliance 2

Choć fabularnie nikt mi nie ginie, to zła decyzja podczas walki powodowała, że musiałem się z ciężkim sercem pożegnać z jednym czy dwoma najemnikami. Mając do wyboru powtarzanie godzinnej walki lub ich śmierć, wolałem oddać im hołd i ruszyć dalej.


Fate/Extra

Wybór między Rin i Rani a później walka z tą drugą. Tylko dlatego, że takie były zasady Wojny Świętego Graala. I jedna i druga pomagały mi przetrwać, dlatego konieczność uśmiercenia jednej z nich, była dla mnie przykra.


Batman: Arkham City

Zakończenie. Joker jest moim ulubionym przeciwnikiem, mojego ulubionego superbohatera. Z tego powodu strasznie narzekałem na zakończenie Arkham City.
ja również staram się "wniknąć" w postać którą steruję,dlaczego?dla większej przyjemności z gry.

mafia 2
źle czułem się zabijając carlo,choć wiem,że on by mnie zabił,ale szczerze mówiąc to go polubiłem+naprawdę wkur***** się gdy usłyszałem że:Joego nie było w planie, po prostu jestem tak wnerwiony,że zaraz kogoś zabiję
Fate/Extra
Tak jak u Palara jedną z gier, które zagrały mi na emocjach było Fate/Extra. Jednak jako, że nie lubię Rin wybór w tym momencie miałem prosty. Mi szkoda było za to Dana i Juliusa. Obaj na swój sposób zagubieni, z celami który nie miały po głębszym przemyśleniu większego sensu, a którym tego przemyślenia własnych chęci zabrakło. Do tej dwójki dołącza Alice, która była "wspomnieniem" dziecka, które w wojnie o grala znalazło możliwość zyskania przyjaciela i bawienia się(oj tam, że okrutnego).
Spec Ops: The Line
Kto grał ten wie jak wygląda ta gra. Nie trzeba się specjalnie rozpisywać.
Persona 3
Szkoda mi było wszystkich członków Stregi. Najmniej Takayi, który niepotrzebnie nakręcał pozostałą dwójkę. Ta trójka została zgarnięta z ulicy w celu przeprowadzania na nich eksperymentów. Z dużej grupy tylko oni przeżyli.
Długo przymierzałem się do posta w tym temacie. Chciałem ująć najtrafniejsze i najbardziej pasujące przykłady z tytułów, w które dane mi było zagrać. Często się wczuwam w wydarzenia dziejące się na ekranie, więc mógłbym wymieniać i wymieniać, więc nie jestem do końca pewny czy mi się udało, no ale, moja mała lista:

Shadow of the Colossus:
Gra-majstersztyk, po prostu. Wielu ludzi mówi jak to szkoda im było zabijać powolne i w gruncie rzeczy bezbronne kolosy. U mnie było inaczej, żal mi było samego Wandera - bohatera, bo zasłużył na to miano jak nikt inny, który stracił wszystko przez naiwność. Do tej pory spekuluje się co wiązało go z Mono, dziewczyną którą chciał ożywić, ale musiał być bardzo zdesperowany by tyle poświęcić dla dziewczyny. I teraz obracam to wszystko w żart, ale podczas grania targały mną mieszane emocje, razem z bluzgami

Demon's Souls
Pozycja od której nie oczekiwałem dobrze napisanych wrogów, czy postaci ogółem. Gdy trafiłem na bagna przepełnione demonami przyprawiającymi o gęsią skórkę, wiedziałem że coś mi tu nie gra. I moje przeczucie mnie nie myliło, ciężki klimat, wyśmienita ścieżka dźwiękowa i atmosfera spaczenia sięgnęła zenitu, gdy dotarłem do ostatniego "bossa" lokacji. Gra wręcz wymusza na nas poczucie winy w momencie potyczki. Trafiamy do niewinnej kobiety (tak, to jest boss) która została wygnana ze swojej krainy, przez co znaleźli swoje święte miejsce w trującej dolinie przepełnionej mrokiem, a my je nachodzimy. Zabijamy jej wiernego ochroniarza, który nie opuszczał jej na krok, a gdy go nie ma, kobieta poddaje się, pozwalając nam na zabicie jej. Po tym momencie musiałem poważnie ochłonąć. (A i też ważna sprawa, w lokacji w której to wszystko się odbywa jest spore bajoro, przypadkowo do niego wpadłem. Chwilę później z błota wyłoniły się nienarodzone płody zabijając mnie w kilka sekund. Sick)

Mało typów, bo mało, ale jakiej jakości! Czeka na mnie jeszcze spora ilość gier, i mam nadzieję że znajdę jeszcze sporo tytułów które mnie poruszą w jakiś sposób podobny do tych powyżej Smiling
Nigdy.

To super! Dzięki za wartościowy post, prosimy o więcej takich. Nie, nie mówię tego serio ~Chmurowaty

Nie chcę rzucać banałami, ale Walking Dead jest grą w której najwięcej żałowałem. W zasadzie jedyny moment w którym wybierałem między bohaterami jest w:
Wybór między Shawnem a Duckiem, (gdzieś na samym początku, na farmie) postanowiłem uratować Ducka, nie żałuje tego był to przecież tylko dzieciak Childish Możecie się śmiać ale ja na serio poczułem że zyskuje przyjaciela w postaci Kena (Ken, chyba tak miał na imię?)
Nie tak dawno ukończyłem The Banner Saga

Cała gra jest pełna niejednoznacznych wyborów, przez co bardzo łatwo czegoś żałować. Wiedzą o tym wszyscy, którzy podczas podróży karawaną chcieli wykazać się szlachetnością i uratować grupę wieśniaków przed podłym strażnikiem. Dokładnie ci sami ludzie bardzo szybko przekonujali się, że, teraz martwy, strażnik miał rację, a wieśniakom należała się kara.

Nieco inną sytuacją jest sprawa mostu varlów. Postanowiłem pomóc Eyvindowi go zniszczyć i, choć w moim mniemaniu podjąłem słuszne kroki, uczucie obrzydzenia do własnej osoby było całkiem silne. W końcu nie tylko nadużyłem gościny u samego władcy varlów, ale także okazałem się zdrajcą i musiałem walczyć z niedawnymi sprzymierzeńcami.

Dla odmiany, była też sytuacja, gdzie żałowałem, iż kogoś nie zabiłem - mówię o postaci Onefa. Kierując się logiką większości, niezbyt skomplikowanych, gier, przyjąłem go do drużyny i uznałem Ekkilla za "tego złego". Jak się okazało, podjąłem decyzję zbyt pochopnie, a niedawny sprzymierzeniec dosłownie wbił mi nóż w plecy. No, pod żebra.
Może nie do końca uśmiercenie w sensie o jaki chodziło autorowi tematu, ale...

Pokemon Red

Mam kartridż z tą grą i to moje jedyne Poki. Mam ostatnio ochotę zagrać od nowa, ale z uwagi na specyfikę gry musiałbym usunąć sejw. I tu pojawia się problem - przywiązałem się do mojego teamu i żal mi ich (poniekąd) uśmiercać przez usunięcie sejwa.
Mi bardzo utkwiła w pamięci scena z the last of us.
Gdy umiera najlepsza przyjaciółka Ellie, trochę było mi jej żal nie chciała zrobić nic złego jedynie uratować innych, niestety nie było wyboru ale mi myłoby trudno wybierać pomiędzy życiem Ellie a życiem setek ocalałych.
U mnie natomiast tak praktycznie z każdą postacią która nie zasługuje na śmierć/niewinna itp.
Nigdy w grach nie byłem seryjnym mordercą.
Bioshock/Bioshock 2
Wybór: czy zabić Little Sister i dostać więcej ADAM-a, czy ocalić małą dziewczynkę, i dostać mniej waluty.Szkoda było też Andrew Ryana, jednak jego śmierci nie mogliśmy zapobiec (Would ypu kindly...?) Ponadto wszystkie decyzje o zabiciu lub oszczędzeniu naszych wrogów w dwójce,w szczególności Stanleya Poola
Jakoś nie mam tak, że mi żal kogoś lub czegoś, co ginie z mojej ręki na ekranie. Wiem, że to jest sztuczne, w grze mogę się wyżyć, więc jakoś nie specjalnie mnie to interesuje. Chociaż muszę powiedzieć, że gdy gram w Soul Calibura, nie ważne jakiego, zawsze jest mi żal Xianghua, kiedy muszę ją stłuc, czuję się jakoś dziwnie, gdy biję malutką, bezbronną dziewczynkę. To jest jedyna gra i jedyna postać, przy której odczuwam takie emocje.
Grając w Heavy Rain jako Jaden, była taka sytuacja gdzie jeden z podejrzanych wyciągał zza pleców w kierunku naszego partnera coś co wyglądało jak broń. Mogliśmy go zastrzelić lub nie. Postanowiłem go zastrzelić jednak jako, że była to moja pierwsza gra na ps3, pomyliłem guziki. Ne prawdę dziwnie się poczułem gdy podejrzany zamiast broni wyciągnął zza pleców krzyż.

Upraszam o chowanie takich informacji w spoilerach, bo możesz przypadkowo komuś popsuć grę

W sumie to zaczęło mi się robić żal wszystkich kiedy ukończyłem Hitman: Rozgrzeszenie. Starałem się zabijać tylko cele i to jak najbardziej "delikatnie". Do tego często kiedy w grach mamy wybór to przeważnie pozostawiam przeciwnika przy życiu (każdy powinien mieć drugą szansę Grinning).
A teraz przykłady z gier:

Assassin's Creed III:
Strasznie zrobiło mi się żal ojca Connor'a. Nie wiem czemu. W sumie był złym człowiekiem, bo niby zabił "kilka" osób i rodzinę. No i szabrownicy, którzy jak ktoś wcześniej wspomniał znaleźli przedmiot pierwsi więc i oni mieli do niego pełne prawo.