27-01-2014, 22:49
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 01-02-2014, 00:19 przez van Radwan.)
Internet - matrixowa alternatywa dla życia, w której aktualnie tonie znaczna część światowej populacji. Mekka dla introwertyków zniechęconych tym, co oferuje im życie poza łączami sieci. Sam przesiaduję w nim od parunastu lat i mimo, iż do wspomnianych introwertyków nie do końca należę, potrafi on nagiąć moje codzienne obowiązki pod swoje niezmierzone czeluście. Pewnie nie jako jedyny, poszukuję w nim odskoczni od doczesności i mimo, iż z biegiem lat spędzam weń coraz więcej czasu, cel ten coraz rzadziej jest osiągany. Co mi stoi na przeszkodzie? Ci, od których de facto część z internautów chce się odciąć. Anonimowe, humanoidalne kontury, nieme krzykacze, cienie i wspomnienia przeszłości - jednym słowem: ludzie.
Zostaliśmy obdarowani przez los dziwnym darem, który nazywamy "abstrakcyjnym myśleniem". W połączeniu z "wolną wolą" i "inteligencją", potrafi ono stworzyć dosyć interesującą mieszankę dla każdego socjologa. Reagujemy między sobą, rozwijając nasze relacje na kolejne, coraz to nowsze płaszczyzny. W zależności od zaawansowania i stopnia eksploatacji trzeciego z wyżej wymienionych składników, stawiamy sobie umowne wizytówki, które określają i szufladkują nas w oczach nowo poznanych osób. Problem wychodzi na zewnątrz, gdy w grze zacznie udzielać się względna anonimowość, która jest póki co nieodłączną częścią korzystania z dobrodziejstw Internetu. To właśnie tutaj istoty, które dały się złapać w bezkresy łącz, czują prowizoryczne zrzucenie z barków ciężaru odpowiedzialności, towarzyszącej im na co dzień. Nie obawiając się o zhańbienie własnego wizerunku, postanawiają do reszty pozostawić za sobą zaległe strzępy inteligencji, stając się bezmózgimi anonimami irytującymi tych, którzy dokładnie od takich osób, poprzez dryfowanie po sieci, chcieli stronić. To właśnie im poświęcę parę kolejnych linijek tekstu.
Dopiero teraz, po tym lekko przydługim wstępie, powinienem wspomnieć, że ów tekst jest cholernie ogólnikowy i pojmuję, że nie wszyscy są ulepieni z jednej gliny. Każdy jest na swój sposób oryginalny, jednakże jeszcze nie pogięło mnie do tego stopnia, aby na osoby tego typu tracić kolejne tygodnie, opisując szczegółowo ich zachowanie w poniższym artykule. Mało tego, tekst ten może uderzać w ego niektórych czytających, więc jeżeli podejrzewasz, że będę wspominał właśnie o postaciach Twojego pokroju, lub/a do tego nie masz za grosz dystansu i poczucia humoru, kliknij łaskawie na krzyżyk przy zakładce owej strony.
Skoro liczba czytających spadła właśnie o połowę, możemy chyba zacząć. Powinienem ustawić sobie jakąś chronologię wymieniania danych grup internetowych, jednakże prościej chyba będzie, gdy zacznę od wypisywania tych, które najbardziej kolą me oczy podczas codziennego przesiadywania przed monitorem nawet, jeśli wiąże się to z nieznacznym nieładem i losowością.
Jednym z bardziej irytujących gangów wśród internetowego pospólstwa są Obrońcy Gwiazd. Dzielą się na pomniejsze sekty, których jedynym zadaniem jest wytaczanie dżihadu każdemu, kto będzie śmiał skrytykować obiekt ich westchnień, jak na przykład twórcę piosenki, gry, filmu, czy głupiego parusekundowca na jutubie. Tym, co najbardziej potrafi człowieka zirytować w ich postawie, jest ich broń masowej zagłady. Komentarz Ostateczny, który wieńczy każdą dyskusję mortalkombatowym finiszerem, mającym w ich oczach siłę przebicia równą uderzeniu z impetem pięścią w stół przez reprezentanta gołoty w podmiejskiej karczemce wypełnionym biednym chłopstwem. Mowa oczywiście o:
Nie. Nie muszę robić nic lepszego by stwierdzić, że to, co zrobiłeś jest lipne. Wystawiając swój produkt/dzieło na widok publiczny musisz być gotowy na ewentualną krytykę. A jeśli spławiasz objawy konstruktywnego wytykania błędów tymi słowami, stajesz się z miejsca imbecylem, rozumem dorównującym małolatowi, który na gówno mówi jeszcze "am-am". To nie ja, tylko ty, zakompleksiony knurze, rzuciłeś na odstrzał coś, co w twoim miernym przekonaniu miało uchodzić za fajne. Ani ja, ani większość z pechowców, która natrafiła na twoją stronę, nie stara robić i udostępniać czegoś, co w wersji finalnej byłoby syfem, ponieważ każdy powinien być świadom swoich słabości. Jeśli nie potrafię śpiewać, to nie nagrywam piosenek, co nie odbiera mi z automatu prawa do krytyki, gdy usłyszę kakofoniczną kaszanę. Proste.
Wczesnozimowe popołudnie odbijało swe piętno na czerwonawej twarzy Kajetana przemierzającego lokalne targowisko. Odziany w wyświechtany płaszcz skrył nabrzmiałe od pracy dłonie wgłąb głębokich kieszeni. Usta, okalane wełnianym szalem, wydychały parę, nawilżając materiał w okolicach podbródka. Wbił zasępione spojrzenie w stragany, szukając tego jedynego, do którego zmierzał za prośbą Gertrudy, żony jego przyjaciela. Odchylił rąbek szala, wkładając do ust filtr papierosa. Na moment w jego źrenicach odbił się nikły płomień zapalniczki, po czym mógł w spokoju delektować się drapiącym dymem. Mijał w milczeniu tłumy ludzi, obojętny na ich troski i wspólne tematy. Chciał tylko wykonać swój cel, po czym wrócić do zapuszczonego lokum w celu przechylenia paru kieliszków na dobre zakończenie dnia.
W końcu dotarł na miejsce. Stragan z artykułami spożywczymi nikł w cieniu dziesiątek mu podobnych. Za obskurną, prowizoryczną, drewnianą ladą stał sprzedawca - otyły jegomość w szelkach z krzaczastymi wąsami morsa. Obrzucił Kajetana krótkim spojrzeniem oceniając zarazem, ile tenże będzie w stanie zostawić gotówki w metalowym pojemniku na kluczyk, mającego rolę kasy.
- Jaja w promocji - burknął, poprawiając mało dyskretnie ułożenie zawartości spodni względem nogawek.
- Dzięki - mruknął sceptycznie Kajetan - Dwa ziemniaki poproszę.
Odpowiedziały mu uniesione ze zdziwienia brwi sprzedawcy. Zanim ten się zreflektował i zdążył zapakować zamówione artykuły, z pobliskich straganów podeszło parę przypadkowych osób.
- Dwa kartofle? Dobrze usłyszałam? - spytała oburzonym tonem podstarzała przekupka, mierząc spod byka zdziwionego Kajetana - Uważa pan, że to śmieszne?
- Nie rozumiem - odparł zgodnie z prawdą mężczyzna.
- Teraz takie niewiniątko udajesz? - rzucił inny jegomość - Pewnie jesteś z tych patałachów okradających naszą Mateczkę Ojczyznę? Sprzedałeś już duszę ruskim?
- Ogarnij się, oszołomie! - krzyknęła z dalszego zakątka zakamarka alejki straganów jakaś kobieta - Wszędzie tylko węszycie spiski. Nie pojmujecie, że to wszystko dla naszego wspólnego dobra?
- Zdrajca!
- Hańba!
- A mi się podoba, że "ziemniaki" nie mają podziału na płeć. Wszystko jest równe, bez dyskryminacji.
- Dla was liczy się tylko smyranie pindolami. Jaka partia, tacy członkowie.
- SUPER PARTIA K...
- Ludzie! Chciałem tylko kupić dwa kartofle, bo brakło do schabowego..! - starał się wtrącić Kajetan, lecz kłótnia weszła już w takie stadium, że nic nie było w stanie jej zatrzymać.
Zażenowany i zniechęcony dalszą dyskusją, mężczyzna w płaszczu machnął na wszystkich ręką, po czym odszedł z pustymi dłońmi, odpalając ze zrezygnowaniem kolejnego papierosa.
Powyższy tekst to oczywiście fikcja, nie zmienia to jednak faktu, że, jak już wspomniałem, dzięki Internetowi mogę uciec od szarości dnia codziennego - zmartwień z nim związanych. Pod ten termin łapie się także "polityka" w całej rozciągłości znaczenia tego słowa. Nie mam problemu do ludzi, którzy dyskutują na temat opcji partyjnych na odpowiednich forach, czy filmach traktujących o nich nawet, jeśli poziom ich wypowiedzi powoduje na mej twarzy nikły zarys uśmiechu zażenowania. Swoje poglądy mam, jednakże uważam je za coś tak intymnego i osobistego, że nie afiszuję się z nimi w żaden sposób - ani rodzinie, ani znajomym, ani tym bardziej w Internecie. Jedynym momentem, w którym przelewam moją przychylność w kwestii polityki są wybory i tak według mnie, pryzmatem jednostki, powinno to wyglądać. Jeśli jednak istnieją osoby, które lubią rzucać eterycznymi rękawiczkami w eteryczne twarze współrozmówców, proszę bardzo. Każdy robi ze swoim życiem co chce. Szlag mnie jednak trafia, gdy oglądając jakiś luźny i mało zajmujący intelektualnie filmik w Internecie, ktoś zmienia tor dyskusji w stronę aktualnej polityki, często w jak najbardziej negatywnym wydźwięku. Nie muszę chyba mówić, czym to się kończy. Shitstorm zaczyna rosnąć w siłę z każdym komentarzem nie zgadzającym się ze swoim poprzednikiem. Polityczni dresiarze są dla mnie jedną z zagadek społecznościowych. Jak smutne i nic nie wnoszące do ogółu życie muszą wieść takie osoby, żeby w przerwach pomiędzy oklepywaniem Turboptysia a wizytami w łazience, wypatrywali oni najmniejszej okazji, by zacząć pieprzyć swoje polityczne farmazony gdziekolwiek tylko się da. Gówno mnie w danym momencie obchodzi, kto jest złodziejem, kto bandytą, kto jedyną słuszną opcją, kto się puszcza po gabinetach, kto zrobił dobrze, a kto źle. Gówno! Wszedłem na luźny materiał odnośnie pogody w środkowej Australii i gdybym chciał poczytać o tym, o czym trąbi i dyskutuje się przy każdym spotkaniu, wszedłbym na forum tematyczne! Do diabła!
Osoby wywołujące irytację nie przebywają jedynie na forach, blogach, stronach oferujących przeglądanie filmów. Spotkałem mnóstwo takich głąbów w szeroko pojętych grach multiplayer. Możliwość grania z innymi graczami przez sieć jest zarówno największym atutem i największą zmorą tego rozwiązania. Z jednej strony mamy żywą postać po tamtej stronie monitora, z drugiej zaś... Także mamy żywą postać po tamtej stronie monitora. To, na kogo trafimy tracąc nasz czas na produkcjach "MP", jest czynnikiem losowym. Najbardziej jest to jednak widoczne w grach MMORPG, gdzie, w przeciwieństwie do typowego FPS-a, potrzeba odrobiny czasu i chęci, by wniknąć w świat przedstawiony przez twórców. Słysząc, że pewna gra w najbliższym otoczeniu (najczęściej w szkole) jest okalana wielkim hypem, wiele intelektualnej recydywy, którzy jeszcze nie zdążyli nauczyć się poprawnie dodawać w słupku, postanowiło założyć konta w ów ogólnym obiekcie westchnień. I co? Na dobry start przedstawiciel tejże grupy dostał po drobnym upominku od swojego kolegi, po czym... Skończyło się. Gra ładna, kolorowa, miecze są, magia jest. Wybór płci również, więc można było wybrać żeński awatar, by popatrzeć się na animację wirtualnej dupy. Ale co dalej? Kolega itemów już nie da, na expowisko strach iść, co więc zrobić? Żebrać. Ale jak tutaj żebrać, skoro ostatnio na "angolu" uczyliśmy się dopiero alfabetu? Rozwiązanie jest proste: Nie pisać po angielsku wcale. I to nic, że w grze oficjalnym językiem jest właśnie angielski, warto zaryzykować i chodzić po lokacjach, zaczynając przy tym bardzo krótkie znajomości z innymi graczami od dwuliterowego pytania: "PL?", przy okazji doczepiając do reszty, bardziej ogarniętych graczy naszego kraju, plakietkę zacofanych jaskiniowców oderwanych granatem od pługa i nieogarniających nawet podstawowych zasad w grze, do której się zarejestrowali. Po jakimś czasie oczywiście nasz delikwent dojdzie do wniosku, że owa taktyka jest nieefektywna, więc pójdzie (w jego mniemaniu) po rozum do głowy i spyta się starszego kolegi o odpowiedni zwrot w języku angielskim. Po uzyskanej odpowiedzi, wróciwszy do domu ze świętym przekonaniem, że właśnie znalazł kody do życia, wpisze zapamiętany prędzej ciąg słów. Jego podnarząd, który wypełnił przestrzeń wewnątrzczaszkową po deficycie mózgu nie jest jednak w stanie ogarnąć tego, że skoro angielskiego nie zna, to nie będzie w stanie przelać poprawnie sekwencji na klawiaturę. Stąd też pojawiają się dobrze nam znane kwiatki typu: "Fri itans plax." Na Friitansplaxy jest niby prosta taktyka - ignorowanie. Problem zaczyna się, gdy taki gość zauważy, że dzielimy nieszczęśliwie z delikwentem ten sam język. Związany z tym cyrk w postaci ciągłego podążania za naszym awatarem i spamowaniem skrzynki odbiorczej potrafi wyprowadzić z równowagi buddyjskiego mnicha po zjaraniu trzech gram zielska.
Z drugiej strony barykady, wpadając ze skrajności w skrajność, stoją Eugeniusze, którzy mimo nawiązania, mają dużo mniej wspólnego stricte z graniem w gry MMO. Owszem, ich nieomylne tezy są widoczne również i tam. Jest tak pewnie dlatego, że mieszają się z innymi grupami osób. Jajogłowi, którzy na śniadanie jedzą po encyklopedii. Internetowa śmietanka intelektualna. Wyrocznie na tematy bardziej i mniej przyziemne. Pierwsi za Bogiem. Niepokalanie poczęci. To właśnie Oni. Ludzie, z którymi nie można się nie zgodzić i to nie bynajmniej z powodu ich nieomylności. Zadufani w sobie bąkożercy, przechodzący przez drzwi na kolanach z powodu nabrzmiałego do granic możliwości ego. Gdy powiedzą, że niebo jest zielone, to jest! Koniec-kropka. I możesz pójść do lamusa ze swoimi rzeczowymi i podpartymi pracami naukowymi kontrargumentami - oni. się. nie. mylą. Nigdy. NI-GDY! Zakoduj to sobie, szary plebsie i więcej nie śmiej odzywać się do takiej boskiej spuścizny, którą są Oni, by nigdy, ani to przez chwilę, nie musieli czuć się zdegustowani miernym poziomem Twojej racjonalnej wypowiedzi.
Inną, bardzo powszechną i często łączącą się z wyżej wymienioną grupą jest ekipa nawiedzająca większość zakamarków sieci - Wieczni Maruderzy. Mógłbyś dla nich zrobić wszystko. Dać w prezencie bezcenne rękodzieło jednego z mistrzów złotnictwa. Dać przepustkę do każdej płatnej witryny w sieci. Dać nieosiągalne artefakty, które dla zwykłego gracza mogą być jedyne obiektem mokrych snów. Dać gitarę. Dać Samochód. Im zawsze będzie mało. Zawsze będą się z czymś nie zgadzać. Zawsze. Jesteś autorem ciepło przyjętego projektu, rozpoznawalnego szerzej, niż w granicach własnego mieszkania? Trać czas na ciągłe wydawanie kolejnych części swej pracy ku uciesze ignorantów, którzy nie są w stanie pojąć, że też masz swoje życie. Jeśli nie uiścisz ich żądań, jesteś parszywą gnidą mającą w rzyci swoich fanów/subskrybentów/czytelników. Zawsze coś im nie odpowiada. Od pogody, po rozmiar zakupionych przez żywicieli rodziny kalesonów. Oddaj im z dobrej woli trochę świecidełek, a w zamian zażądają od Ciebie Bursztynowej Komnaty.
Nie mogłem zapomnieć oczywiście o Reprezentantach Gimbazy, największej szarańczy sieci, z którą mam wątpliwą przyjemność spotykać się każdego dnia. Żeby była jasność, nie podpinam pojęcia "gimbus" sztywno pod osoby uczęszczające do owego dystryktu Szkolnego Obozu Zagłady (czyli do Gimnzajum). Jest to dla mnie stwierdzenie na równi z "wieśniactwem", które to oczywiście nijak ma się do osób urodzonych i mieszkających na wsi. Tu chodzi o pewne zaniżenie poziomu własnej wartości, które towarzyszy zarówno starym jak i młodym. Niezależnie od płci, wyznania, czegokolwiek innego. Aby jednak nie pisać zbyt ogólnikowo w tym i tak już ogólnikowym akapicie, zawężę swój tok pisania właśnie do osób w wieku szkolnym.
Jestem święcie przekonany i upieram się przy tym, że Internet powinien być dostępny po osiągnięciu pełnoletności. I być może jest to z mojej strony objaw hipokryzji, gdyż sam zacząłem moją przygodę z siecią od czasów nastoletniości, jednakże wtedy nawet, jeżeli reprezentowało się obecny poziom ludzi robiących rozpiździel po serwerach, nie miało to takiej siły przebicia. Usługa, jaką był Internet, nie była tak powszechna jak chleb w piekarni. Był to bardziej okaz ciekawego zjawiska, w którym udział brało wiele ludzi. Głównie tych starszych. Teraz role się odwróciły. Wiele stron upadło na poziomie po ataku plagi rządnego bitów planktonu intelektualnego. Niektórzy starają się na tej grupie odbiorców wybijać, niektórzy z nimi walczyć. Problem by całkowicie zniknął, gdyby wstawiono ograniczenie z korzystania poniżej progu dorosłości.
Nie wspomniałem o wszystkich grupach i podgrupach ludzi potencjalnie podwyższających ciśnienie. Jak już wcześniej napisałem, nie są oni warci dłuższego siedzenia przy wysłużonej klawiaturze. Do tego wskaźnik energii i zaangażowania w ten tekst zaczyna oscylować w okolicach minimum, zapalając przed moimi oczami ikonkę odpowiedzialną za poinformowanie o jeździe na oparach. Powinienem kończyć, lecz dla czystego sumienia, wypadałoby dodać parę słów o jeszcze jednej, tym razem ostatniej, zbitce szaraków. Jest nią Sarkastyczna Szlachta, czyli osoby nie mieszające się w główne zawirowania pomiędzy gawiedzią na serwerze, stojące na uboczu, z politowaniem obserwujące przebieg każdego shitstormu, by na koniec, odświętnie, cynicznie i z zauważalną wyższością odnieść się do minionych wydarzeń. Wśród ich szeregów można spotkać wszelakiej maści maruderów, którzy idąc zgodnie z nurtem własnej subkultury, dodają do zahukanych tekstów mnóstwo smęcenia okalanego protekcjonalizmem. Ironiczne bufony, które uważają, że stoją ponad wszystkim i ponad wszystkimi. Zakłamani w sobie przegrani, którzy rozdmuchują swoje ego, kryjąc swoje słabości za ścianą cynizmu.
Nieświadomi tego, że zgodnie z prawem akcji-reakcji, cały świat traktuje ich równie protekcjonalnie jak oni go. Dosyć powszechna grupa, szczególnie w naszym kraju. Być może kiedyś traficie na wywody jednego z nich na dowolnym forum tematycznym..? Kto wie?
A Ciebie, drogi czytelniku, która ekipa irytuje najbardziej? Może taka, której w ogóle nie wymieniłem? I w jaki sposób będziesz się tłumaczyć, że nie należysz do żadnej z wyżej wymienionych grup?
Postscriptum. O tej "najznańszej" grupie nie wspomniałem ani słowa zgodnie z przykazaniem: Nie karmić trolla.
Zostaliśmy obdarowani przez los dziwnym darem, który nazywamy "abstrakcyjnym myśleniem". W połączeniu z "wolną wolą" i "inteligencją", potrafi ono stworzyć dosyć interesującą mieszankę dla każdego socjologa. Reagujemy między sobą, rozwijając nasze relacje na kolejne, coraz to nowsze płaszczyzny. W zależności od zaawansowania i stopnia eksploatacji trzeciego z wyżej wymienionych składników, stawiamy sobie umowne wizytówki, które określają i szufladkują nas w oczach nowo poznanych osób. Problem wychodzi na zewnątrz, gdy w grze zacznie udzielać się względna anonimowość, która jest póki co nieodłączną częścią korzystania z dobrodziejstw Internetu. To właśnie tutaj istoty, które dały się złapać w bezkresy łącz, czują prowizoryczne zrzucenie z barków ciężaru odpowiedzialności, towarzyszącej im na co dzień. Nie obawiając się o zhańbienie własnego wizerunku, postanawiają do reszty pozostawić za sobą zaległe strzępy inteligencji, stając się bezmózgimi anonimami irytującymi tych, którzy dokładnie od takich osób, poprzez dryfowanie po sieci, chcieli stronić. To właśnie im poświęcę parę kolejnych linijek tekstu.
Dopiero teraz, po tym lekko przydługim wstępie, powinienem wspomnieć, że ów tekst jest cholernie ogólnikowy i pojmuję, że nie wszyscy są ulepieni z jednej gliny. Każdy jest na swój sposób oryginalny, jednakże jeszcze nie pogięło mnie do tego stopnia, aby na osoby tego typu tracić kolejne tygodnie, opisując szczegółowo ich zachowanie w poniższym artykule. Mało tego, tekst ten może uderzać w ego niektórych czytających, więc jeżeli podejrzewasz, że będę wspominał właśnie o postaciach Twojego pokroju, lub/a do tego nie masz za grosz dystansu i poczucia humoru, kliknij łaskawie na krzyżyk przy zakładce owej strony.
Skoro liczba czytających spadła właśnie o połowę, możemy chyba zacząć. Powinienem ustawić sobie jakąś chronologię wymieniania danych grup internetowych, jednakże prościej chyba będzie, gdy zacznę od wypisywania tych, które najbardziej kolą me oczy podczas codziennego przesiadywania przed monitorem nawet, jeśli wiąże się to z nieznacznym nieładem i losowością.
Jednym z bardziej irytujących gangów wśród internetowego pospólstwa są Obrońcy Gwiazd. Dzielą się na pomniejsze sekty, których jedynym zadaniem jest wytaczanie dżihadu każdemu, kto będzie śmiał skrytykować obiekt ich westchnień, jak na przykład twórcę piosenki, gry, filmu, czy głupiego parusekundowca na jutubie. Tym, co najbardziej potrafi człowieka zirytować w ich postawie, jest ich broń masowej zagłady. Komentarz Ostateczny, który wieńczy każdą dyskusję mortalkombatowym finiszerem, mającym w ich oczach siłę przebicia równą uderzeniu z impetem pięścią w stół przez reprezentanta gołoty w podmiejskiej karczemce wypełnionym biednym chłopstwem. Mowa oczywiście o:
"Jak ci się nie podoba, to zrób coś lepszego, a nie tylko marudzisz!"
Tylko jedno z założeń autora takiego zdania zostaje spełnione - owszem, czuję się jakbym dostał soczystego kopa w jaja. Nie jest to bynajmniej zasługa trafności stwierdzenia, a efekt otumanienia ignorancją wypowiadającego się. Jeszcze połowa biedy, gdy słowa te wypłyną z palców fana. Za głowę się chwytam wtedy, gdy ów bełkot wypisze sam autor treści.Nie. Nie muszę robić nic lepszego by stwierdzić, że to, co zrobiłeś jest lipne. Wystawiając swój produkt/dzieło na widok publiczny musisz być gotowy na ewentualną krytykę. A jeśli spławiasz objawy konstruktywnego wytykania błędów tymi słowami, stajesz się z miejsca imbecylem, rozumem dorównującym małolatowi, który na gówno mówi jeszcze "am-am". To nie ja, tylko ty, zakompleksiony knurze, rzuciłeś na odstrzał coś, co w twoim miernym przekonaniu miało uchodzić za fajne. Ani ja, ani większość z pechowców, która natrafiła na twoją stronę, nie stara robić i udostępniać czegoś, co w wersji finalnej byłoby syfem, ponieważ każdy powinien być świadom swoich słabości. Jeśli nie potrafię śpiewać, to nie nagrywam piosenek, co nie odbiera mi z automatu prawa do krytyki, gdy usłyszę kakofoniczną kaszanę. Proste.
Wczesnozimowe popołudnie odbijało swe piętno na czerwonawej twarzy Kajetana przemierzającego lokalne targowisko. Odziany w wyświechtany płaszcz skrył nabrzmiałe od pracy dłonie wgłąb głębokich kieszeni. Usta, okalane wełnianym szalem, wydychały parę, nawilżając materiał w okolicach podbródka. Wbił zasępione spojrzenie w stragany, szukając tego jedynego, do którego zmierzał za prośbą Gertrudy, żony jego przyjaciela. Odchylił rąbek szala, wkładając do ust filtr papierosa. Na moment w jego źrenicach odbił się nikły płomień zapalniczki, po czym mógł w spokoju delektować się drapiącym dymem. Mijał w milczeniu tłumy ludzi, obojętny na ich troski i wspólne tematy. Chciał tylko wykonać swój cel, po czym wrócić do zapuszczonego lokum w celu przechylenia paru kieliszków na dobre zakończenie dnia.
W końcu dotarł na miejsce. Stragan z artykułami spożywczymi nikł w cieniu dziesiątek mu podobnych. Za obskurną, prowizoryczną, drewnianą ladą stał sprzedawca - otyły jegomość w szelkach z krzaczastymi wąsami morsa. Obrzucił Kajetana krótkim spojrzeniem oceniając zarazem, ile tenże będzie w stanie zostawić gotówki w metalowym pojemniku na kluczyk, mającego rolę kasy.
- Jaja w promocji - burknął, poprawiając mało dyskretnie ułożenie zawartości spodni względem nogawek.
- Dzięki - mruknął sceptycznie Kajetan - Dwa ziemniaki poproszę.
Odpowiedziały mu uniesione ze zdziwienia brwi sprzedawcy. Zanim ten się zreflektował i zdążył zapakować zamówione artykuły, z pobliskich straganów podeszło parę przypadkowych osób.
- Dwa kartofle? Dobrze usłyszałam? - spytała oburzonym tonem podstarzała przekupka, mierząc spod byka zdziwionego Kajetana - Uważa pan, że to śmieszne?
- Nie rozumiem - odparł zgodnie z prawdą mężczyzna.
- Teraz takie niewiniątko udajesz? - rzucił inny jegomość - Pewnie jesteś z tych patałachów okradających naszą Mateczkę Ojczyznę? Sprzedałeś już duszę ruskim?
- Ogarnij się, oszołomie! - krzyknęła z dalszego zakątka zakamarka alejki straganów jakaś kobieta - Wszędzie tylko węszycie spiski. Nie pojmujecie, że to wszystko dla naszego wspólnego dobra?
- Zdrajca!
- Hańba!
- A mi się podoba, że "ziemniaki" nie mają podziału na płeć. Wszystko jest równe, bez dyskryminacji.
- Dla was liczy się tylko smyranie pindolami. Jaka partia, tacy członkowie.
- SUPER PARTIA K...
- Ludzie! Chciałem tylko kupić dwa kartofle, bo brakło do schabowego..! - starał się wtrącić Kajetan, lecz kłótnia weszła już w takie stadium, że nic nie było w stanie jej zatrzymać.
Zażenowany i zniechęcony dalszą dyskusją, mężczyzna w płaszczu machnął na wszystkich ręką, po czym odszedł z pustymi dłońmi, odpalając ze zrezygnowaniem kolejnego papierosa.
Powyższy tekst to oczywiście fikcja, nie zmienia to jednak faktu, że, jak już wspomniałem, dzięki Internetowi mogę uciec od szarości dnia codziennego - zmartwień z nim związanych. Pod ten termin łapie się także "polityka" w całej rozciągłości znaczenia tego słowa. Nie mam problemu do ludzi, którzy dyskutują na temat opcji partyjnych na odpowiednich forach, czy filmach traktujących o nich nawet, jeśli poziom ich wypowiedzi powoduje na mej twarzy nikły zarys uśmiechu zażenowania. Swoje poglądy mam, jednakże uważam je za coś tak intymnego i osobistego, że nie afiszuję się z nimi w żaden sposób - ani rodzinie, ani znajomym, ani tym bardziej w Internecie. Jedynym momentem, w którym przelewam moją przychylność w kwestii polityki są wybory i tak według mnie, pryzmatem jednostki, powinno to wyglądać. Jeśli jednak istnieją osoby, które lubią rzucać eterycznymi rękawiczkami w eteryczne twarze współrozmówców, proszę bardzo. Każdy robi ze swoim życiem co chce. Szlag mnie jednak trafia, gdy oglądając jakiś luźny i mało zajmujący intelektualnie filmik w Internecie, ktoś zmienia tor dyskusji w stronę aktualnej polityki, często w jak najbardziej negatywnym wydźwięku. Nie muszę chyba mówić, czym to się kończy. Shitstorm zaczyna rosnąć w siłę z każdym komentarzem nie zgadzającym się ze swoim poprzednikiem. Polityczni dresiarze są dla mnie jedną z zagadek społecznościowych. Jak smutne i nic nie wnoszące do ogółu życie muszą wieść takie osoby, żeby w przerwach pomiędzy oklepywaniem Turboptysia a wizytami w łazience, wypatrywali oni najmniejszej okazji, by zacząć pieprzyć swoje polityczne farmazony gdziekolwiek tylko się da. Gówno mnie w danym momencie obchodzi, kto jest złodziejem, kto bandytą, kto jedyną słuszną opcją, kto się puszcza po gabinetach, kto zrobił dobrze, a kto źle. Gówno! Wszedłem na luźny materiał odnośnie pogody w środkowej Australii i gdybym chciał poczytać o tym, o czym trąbi i dyskutuje się przy każdym spotkaniu, wszedłbym na forum tematyczne! Do diabła!
Osoby wywołujące irytację nie przebywają jedynie na forach, blogach, stronach oferujących przeglądanie filmów. Spotkałem mnóstwo takich głąbów w szeroko pojętych grach multiplayer. Możliwość grania z innymi graczami przez sieć jest zarówno największym atutem i największą zmorą tego rozwiązania. Z jednej strony mamy żywą postać po tamtej stronie monitora, z drugiej zaś... Także mamy żywą postać po tamtej stronie monitora. To, na kogo trafimy tracąc nasz czas na produkcjach "MP", jest czynnikiem losowym. Najbardziej jest to jednak widoczne w grach MMORPG, gdzie, w przeciwieństwie do typowego FPS-a, potrzeba odrobiny czasu i chęci, by wniknąć w świat przedstawiony przez twórców. Słysząc, że pewna gra w najbliższym otoczeniu (najczęściej w szkole) jest okalana wielkim hypem, wiele intelektualnej recydywy, którzy jeszcze nie zdążyli nauczyć się poprawnie dodawać w słupku, postanowiło założyć konta w ów ogólnym obiekcie westchnień. I co? Na dobry start przedstawiciel tejże grupy dostał po drobnym upominku od swojego kolegi, po czym... Skończyło się. Gra ładna, kolorowa, miecze są, magia jest. Wybór płci również, więc można było wybrać żeński awatar, by popatrzeć się na animację wirtualnej dupy. Ale co dalej? Kolega itemów już nie da, na expowisko strach iść, co więc zrobić? Żebrać. Ale jak tutaj żebrać, skoro ostatnio na "angolu" uczyliśmy się dopiero alfabetu? Rozwiązanie jest proste: Nie pisać po angielsku wcale. I to nic, że w grze oficjalnym językiem jest właśnie angielski, warto zaryzykować i chodzić po lokacjach, zaczynając przy tym bardzo krótkie znajomości z innymi graczami od dwuliterowego pytania: "PL?", przy okazji doczepiając do reszty, bardziej ogarniętych graczy naszego kraju, plakietkę zacofanych jaskiniowców oderwanych granatem od pługa i nieogarniających nawet podstawowych zasad w grze, do której się zarejestrowali. Po jakimś czasie oczywiście nasz delikwent dojdzie do wniosku, że owa taktyka jest nieefektywna, więc pójdzie (w jego mniemaniu) po rozum do głowy i spyta się starszego kolegi o odpowiedni zwrot w języku angielskim. Po uzyskanej odpowiedzi, wróciwszy do domu ze świętym przekonaniem, że właśnie znalazł kody do życia, wpisze zapamiętany prędzej ciąg słów. Jego podnarząd, który wypełnił przestrzeń wewnątrzczaszkową po deficycie mózgu nie jest jednak w stanie ogarnąć tego, że skoro angielskiego nie zna, to nie będzie w stanie przelać poprawnie sekwencji na klawiaturę. Stąd też pojawiają się dobrze nam znane kwiatki typu: "Fri itans plax." Na Friitansplaxy jest niby prosta taktyka - ignorowanie. Problem zaczyna się, gdy taki gość zauważy, że dzielimy nieszczęśliwie z delikwentem ten sam język. Związany z tym cyrk w postaci ciągłego podążania za naszym awatarem i spamowaniem skrzynki odbiorczej potrafi wyprowadzić z równowagi buddyjskiego mnicha po zjaraniu trzech gram zielska.
Z drugiej strony barykady, wpadając ze skrajności w skrajność, stoją Eugeniusze, którzy mimo nawiązania, mają dużo mniej wspólnego stricte z graniem w gry MMO. Owszem, ich nieomylne tezy są widoczne również i tam. Jest tak pewnie dlatego, że mieszają się z innymi grupami osób. Jajogłowi, którzy na śniadanie jedzą po encyklopedii. Internetowa śmietanka intelektualna. Wyrocznie na tematy bardziej i mniej przyziemne. Pierwsi za Bogiem. Niepokalanie poczęci. To właśnie Oni. Ludzie, z którymi nie można się nie zgodzić i to nie bynajmniej z powodu ich nieomylności. Zadufani w sobie bąkożercy, przechodzący przez drzwi na kolanach z powodu nabrzmiałego do granic możliwości ego. Gdy powiedzą, że niebo jest zielone, to jest! Koniec-kropka. I możesz pójść do lamusa ze swoimi rzeczowymi i podpartymi pracami naukowymi kontrargumentami - oni. się. nie. mylą. Nigdy. NI-GDY! Zakoduj to sobie, szary plebsie i więcej nie śmiej odzywać się do takiej boskiej spuścizny, którą są Oni, by nigdy, ani to przez chwilę, nie musieli czuć się zdegustowani miernym poziomem Twojej racjonalnej wypowiedzi.
Inną, bardzo powszechną i często łączącą się z wyżej wymienioną grupą jest ekipa nawiedzająca większość zakamarków sieci - Wieczni Maruderzy. Mógłbyś dla nich zrobić wszystko. Dać w prezencie bezcenne rękodzieło jednego z mistrzów złotnictwa. Dać przepustkę do każdej płatnej witryny w sieci. Dać nieosiągalne artefakty, które dla zwykłego gracza mogą być jedyne obiektem mokrych snów. Dać gitarę. Dać Samochód. Im zawsze będzie mało. Zawsze będą się z czymś nie zgadzać. Zawsze. Jesteś autorem ciepło przyjętego projektu, rozpoznawalnego szerzej, niż w granicach własnego mieszkania? Trać czas na ciągłe wydawanie kolejnych części swej pracy ku uciesze ignorantów, którzy nie są w stanie pojąć, że też masz swoje życie. Jeśli nie uiścisz ich żądań, jesteś parszywą gnidą mającą w rzyci swoich fanów/subskrybentów/czytelników. Zawsze coś im nie odpowiada. Od pogody, po rozmiar zakupionych przez żywicieli rodziny kalesonów. Oddaj im z dobrej woli trochę świecidełek, a w zamian zażądają od Ciebie Bursztynowej Komnaty.
Nie mogłem zapomnieć oczywiście o Reprezentantach Gimbazy, największej szarańczy sieci, z którą mam wątpliwą przyjemność spotykać się każdego dnia. Żeby była jasność, nie podpinam pojęcia "gimbus" sztywno pod osoby uczęszczające do owego dystryktu Szkolnego Obozu Zagłady (czyli do Gimnzajum). Jest to dla mnie stwierdzenie na równi z "wieśniactwem", które to oczywiście nijak ma się do osób urodzonych i mieszkających na wsi. Tu chodzi o pewne zaniżenie poziomu własnej wartości, które towarzyszy zarówno starym jak i młodym. Niezależnie od płci, wyznania, czegokolwiek innego. Aby jednak nie pisać zbyt ogólnikowo w tym i tak już ogólnikowym akapicie, zawężę swój tok pisania właśnie do osób w wieku szkolnym.
Jestem święcie przekonany i upieram się przy tym, że Internet powinien być dostępny po osiągnięciu pełnoletności. I być może jest to z mojej strony objaw hipokryzji, gdyż sam zacząłem moją przygodę z siecią od czasów nastoletniości, jednakże wtedy nawet, jeżeli reprezentowało się obecny poziom ludzi robiących rozpiździel po serwerach, nie miało to takiej siły przebicia. Usługa, jaką był Internet, nie była tak powszechna jak chleb w piekarni. Był to bardziej okaz ciekawego zjawiska, w którym udział brało wiele ludzi. Głównie tych starszych. Teraz role się odwróciły. Wiele stron upadło na poziomie po ataku plagi rządnego bitów planktonu intelektualnego. Niektórzy starają się na tej grupie odbiorców wybijać, niektórzy z nimi walczyć. Problem by całkowicie zniknął, gdyby wstawiono ograniczenie z korzystania poniżej progu dorosłości.
Nie wspomniałem o wszystkich grupach i podgrupach ludzi potencjalnie podwyższających ciśnienie. Jak już wcześniej napisałem, nie są oni warci dłuższego siedzenia przy wysłużonej klawiaturze. Do tego wskaźnik energii i zaangażowania w ten tekst zaczyna oscylować w okolicach minimum, zapalając przed moimi oczami ikonkę odpowiedzialną za poinformowanie o jeździe na oparach. Powinienem kończyć, lecz dla czystego sumienia, wypadałoby dodać parę słów o jeszcze jednej, tym razem ostatniej, zbitce szaraków. Jest nią Sarkastyczna Szlachta, czyli osoby nie mieszające się w główne zawirowania pomiędzy gawiedzią na serwerze, stojące na uboczu, z politowaniem obserwujące przebieg każdego shitstormu, by na koniec, odświętnie, cynicznie i z zauważalną wyższością odnieść się do minionych wydarzeń. Wśród ich szeregów można spotkać wszelakiej maści maruderów, którzy idąc zgodnie z nurtem własnej subkultury, dodają do zahukanych tekstów mnóstwo smęcenia okalanego protekcjonalizmem. Ironiczne bufony, które uważają, że stoją ponad wszystkim i ponad wszystkimi. Zakłamani w sobie przegrani, którzy rozdmuchują swoje ego, kryjąc swoje słabości za ścianą cynizmu.
Nieświadomi tego, że zgodnie z prawem akcji-reakcji, cały świat traktuje ich równie protekcjonalnie jak oni go. Dosyć powszechna grupa, szczególnie w naszym kraju. Być może kiedyś traficie na wywody jednego z nich na dowolnym forum tematycznym..? Kto wie?
A Ciebie, drogi czytelniku, która ekipa irytuje najbardziej? Może taka, której w ogóle nie wymieniłem? I w jaki sposób będziesz się tłumaczyć, że nie należysz do żadnej z wyżej wymienionych grup?
Postscriptum. O tej "najznańszej" grupie nie wspomniałem ani słowa zgodnie z przykazaniem: Nie karmić trolla.
"Kto nie chce kiedy może, ten nie będzie mógł, kiedy będzie chciał."
![[Obrazek: Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png]](https://dl.dropboxusercontent.com/u/2980502/Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png)
![[Obrazek: Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png]](https://dl.dropboxusercontent.com/u/2980502/Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png)