04-02-2014, 18:48
Większość ludzi zaczynająca pisać dowolny projekt, tudzież pracę, jest zgodna co do jednego - zawsze najtrudniej zacząć. Nie inaczej jest ze mną. Potrafię trwonić cenny czas przeznaczony na przelewanie słów na klawiaturę, patrząc się tępo w czystą, niezapisaną stronę z migoczącą, pionową kreską w rogu ekranu. Jeżeli sądzisz, że powyższe dwa zdania były dla mnie tylko pretekstem, by rozpocząć pisanie, to się nie mylisz.
Muszę jednak w jakiś sposób nawiązać do tematu. Tak więc po dłuższym, bezcelowym gapieniu się na zawieszone nad klawiaturą dłonie, ogarnia mnie irytacja. Jako choleryk na pół etatu, irytacja jest często preludium do innego stanu samopoczucia - zdenerwowania, które słabo przeze mnie kontrolowane, często rodzi agresję. A gdy tylko pomyślę sobie o takim zwrocie jak "agresja", przed oczami zaczynają przesuwać się niezliczone artykuły poświęcone ów sposobowi reakcji, skupione zazwyczaj wokół środowiska graczy.
Świat mass mediów nie jest różowy jak okulary sprzedawane na bazarze pod Hollywoodem. To ciągła walka o konsumenta, który z czasem przepoczwarza się w coraz bardziej żądną krwi kreaturę, stając się współczesnym odzwierciedlenie statystycznego, starożytnego Rzymianina oczekującego kolejnych z kolei igrzysk. Jedna z dwóch starych zasad środowisk informacyjnych głosi smutną prawdę, że "najlepiej sprzedaje się zła wiadomość." Drugie motto, niestety w obecnych czasach zbyt mocno wykorzystywane, to: "zawsze goń za sensacją". Co więc może spowodować kasowe apogeum i zarazem potencjalną rozrywkę dla szarej masy? Bingo! Połączenie tych dwóch zasad. Te nadużycie, będące często mydleniem nam oczu, jest widziane coraz częściej. Niektóre z tematów są nowe, świeże, niektóre powracają jak bumerang, raz na jakiś czas. Jednym z tych drugich jest niewątpliwie "agresja wśród graczy" i towarzysząca mu nagonka na wszystko, co chociaż ociera się o świat gier.
Scenariusz jest prosty. Do biednej szkoły w Stanach Zjednoczonych wpada uzbrojony w pistolet maszynowy gówniarz, witając się ze swoimi rówieśnikami i nauczycielami serdeczną serią w brzuch. Na koniec koleś rekreacyjnie popełnia samobójstwo, światowe media kwiczą nad sytuacją przez dobre dwa tygodnie, po czym sprawa ucicha. Wśród wielu takich akcji, większość składowych się różni - płeć, kolor skóry, rodzaj broni, wiek, miasto. Czasami kraj. Jest za to jedna, niezmienna rzecz, która występuje zawsze. Otóż w parę godzin po zamachu, jakiś profesjonalny, śledczy madafakir z lokalnego podcieracza dochodzi najbardziej tajnymi, złożonymi i zaawansowanymi technologicznie metodami do wniosku, że, uwaga: delikwent grał w gry! Po wyłączeniu wujka Google, odchodzi ze wzwodem samouwielbienia z miejsca pracy, by kaczym truchtem podskoczyć do szefa po premię za znalezienie sensacji, która podbije redakcji słupki sprzedaży o parę punktów. I wtedy zaczyna się cyrk.
Otóż tego typu laik i pierdzistołek nie jest świadom (lub też trafniej: ma w to wbite), że dzięki takim działaniom napędza wieczną machinę ignorancji zatroskanego i wielkodusznego społeczeństwa pragnącego raz a dobrze sfinalizować egzorcyzmy na takim dziele szatana, którym bez wątpienia są gry. Jest to pożywka dla reporterskich hien, które podchwytując temat toczą niekończącą się debatę nad tym, czemu rozrywka elektroniczna tak negatywnie oddziałuje na umysły młodych ludzi. Najgorsze w tym jest to, że stawiają oni (wielcy tego świata) nas, pospólstwo, przed faktem dokonanym, zostając głusi przy każdej okazji racjonalnego wytłumaczenia jakie bzdury serwują.
Bo w końcu jak to jest? Czy faktycznie jesteśmy tak podatni na efekty wizualne towarzyszące przemocy widocznej na ekranie? Czy staniemy się zimnokrwistymi mordercami, niczym Bomberman paręnaście lat temu?
Otóż nie. Trzeba zrozumieć jedno. Człowiek przychodzi na świat ze statusem Tabula Rasa i oprócz "najpodstawowszych" cech charakteru swoich przodków (bliższych lub dalszych), nie otrzymuje na start nic. To, jakim człowiekiem będzie na późniejszym etapie swojego życia, będzie zależało głównie (jeśli nie przede wszystkim) od czynników, które na owe życie wpłyną.
Czy ojciec pije? Czy bije matkę? Czy był rozwód? Czy rówieśnicy się nad nim znęcali? Czy sam znęcał się nad innymi? Czy uczestniczył w bójkach? Czy padł ofiarą konesera małolatów? Czy mocno przeżywał rozterki miłosne? - to tylko jedne z wielu pytań-składowych. Oczywiście są też warianty im przeciwstawne, jednakże pozytywna odpowiedź na powyższe i inne tego typu, które nie wymieniłem, mogą sugerować poważne zachwianie strefy psychicznej młodziaka, która bez odpowiedniej opieki może nie być miłym nabytkiem dla społeczeństwa niedalekiej przyszłości. Jeśli do tego ojciec delikwenta jest aż tak wielkim osłem, by zostawić swoją broń na widoku? Tragedia gwarantowana.
Zrzucenie winy na gry jest pójściem po najmniejszej linii oporu. Nie dość, że to chwytliwy temat, dodatkowo umywa się ręce wszystkim odpowiedzialnym za rozwój emocjonalny jednostki. Bo kogo będzie interesowało, że dziecko w wieku wczesnoszkolnym było maltretowane przez uczniów i nauczycieli, którzy swoje irytacje spowodowane problemami rodzinnymi przelewali na bezbronnych, nad którymi mieli ochłapy władzy? Kogo, gdy można oznajmić, że młody grał w Call of Duty, Battlefielda, Carmageddon, GTA, czy dowolną grę ze znamionami wirtualnej przemocy? Oczywiście to, że wśród miliarda gier zainstalowanych na jego komputerze, tylko jedna była dozwolona od pełnoletności, zaś reszta to takie deprawujące perełki jak Fifa, Need for Speed, czy Kangurek Kao - takie szczegóły już nikogo nie obchodzą.
Zatęchły pokój nabrzmiał od swądu docierającego z pobliskiej stodoły. W powietrzu czuć było trzodę chlewną wymieszaną z dymem z paleniska. Nie przeszkadzało to jednak dwóm mężczyznom siedzących okrakiem na twardej, ubitej, gołej ziemi. Ubrani byli w brązowe kapoki przepasane grubym sznurem w talii. Na głowach wisiały smętnie szpiczaste, wełniane kapelusze, zakrywając strzechy przetłuszczonych, płowych włosów. Być może Carska Rosja nie była najlepszym miejscem dla chłopstwa, aczkolwiek nie przeszkadzało to dwójce starych znajomych. Nie, dopóki mogli nalać do glinianych naczyń przezroczysty, mocny płyn, co też robili często tego wieczoru.
- Ano skacze małpa - zagaił jeden z nich, dorzucając do paleniska parę przemokniętych, jednocześnie przechylając naczynie.
- Skacze - odparł drugi.
- Kajtek... Ano słyszałeś o nowinach?
- Jakowych?
- Ano kojarzysz tego kumotra naszego mości pana?
- Tego spasłego, co w dobytku słodką Aleksandrę chowa? Którego mateczka wyzionęła ducha przy porodzie, a pop Michalijew z niedalekiej cerkwi zapraszał w każdy piątkowy wieczór na wspólne modły przez całą noc?
- Ano.
- No kojarzę.
- Ano wiesz, że ukatrupił jednego z żołdaków, za co niechybnie stryczek ma nad głową?
- Co ty prawisz, kumie?
- Ano.
Między chłopami zapadła cisza przerywana skromnie przez stęknięcia mokrego drzewa rzuconego na pożarcie płomieniom. Pogrążyli się w zamyśleniu, grzebiąc ostentacyjnie palcami w uszach. Ze stodoły dało się usłyszeć parsknięcie prosiaka.
- Wiesz... Ano wiedziałem, że tak się zdarzy - rzucił nagle znajomy Kajtka.
- Jakóż?
- Ano pamiętasz jak przybył ze służbą do naszego mości pana z wizytą? Przez większość wieczorka nagadywał, by spędzić czas przy jego ulubionej czynności. Wiesz, o czym gadom?
- Racja - skinął głową w zrozumieniu.
- Ano mówiłem wszystkim, że gra w te całe szachy odbije się jeszcze na jakimś postronnym kmiocie, to mi psubraty nie wierzyły! Musimy uważać, Kajtuś. Te wszystkie ich "gierki" są przeklęte. To ich wina - splunął na klepowisko.
Powyższy tekst to oczywiście fikcja. Nie zmienia to jednak pytania: skąd generowało się zło przed wynalezieniem gier? Przecież akty agresywności są znane od pierwszych fizycznych dowodów istnienia rasy ludzkiej. Co wtedy było wyznacznikiem przepełnienia czary i wyruszenia z obnażonym mieczem na bezbronną gawiedź? Może w przeszłości nic tak nie wytwarzało złości jak, dajmy na to, starożytna zabawa w pici-polo? A może, o zgrozo, nigdy takiego problemu nie było?!
Gry nie są rzeźbiarzem, a my nie jesteśmy bryłą, z której ciosa się figury. Tak jak nie rodzimy się rasistami, nie rodzimy się także psychopatami. Spędzanie czasu prze konsolami jest formą relaksu. Miejscem, gdzie odciąć się można od trosk życia codziennego, gdzie wchodzimy w interakcję z innym, niemożliwym w rzeczywistości światem, gdzie możemy zrobić coś, co nasza przyzwoitość zabrania robić na co dzień. Równie dobrze można by stwierdzić, że gra w karty powoduje wzrost agresywności. Jazda na nartach również. Nie wspomnę nic o piciu wody, gdyż wiadomo, że każdy morderca w historii pił ów (o ironio) życiodajny płyn! I co to za argumentacja, że w pozycjach traktujących o strzelaniu do zbitki pikselów uświadamia się, w jaki sposób zabić innego człowieka? Naprawdę ktoś tak uważa? W taki razie wyśmienicie, że od ponad stulecia nie mamy takiej formy rozrywki jak film. Albo czasopisma. Albo teatr. Albo cokolwiek innego.
Gracze dostają po czapie. Rzadko kiedy do medialnych dyskusji dopuszczane są osoby kompetentne, które wytłumaczyłyby naturę problemu. Zamiast nich, przed mały ekran wpychają się populiści, którzy zawsze szczają w tę stronę, w którą wieje wiatr. Dlatego też zamiast niezależnego psychologa możemy oglądać czcze pierdzielenie superniani, która oznajmia, że jej dzieciom w życiu nie pozwoliłaby grać w te brutalne gry "dla dorosłych", a reszta małp skacze na opuchniętych tyłkach, przyklaskując z uwielbieniem.
Media, jak to media, temat podtrzymują jak najdłużej się da, by go później porzucić, mieląc coraz bardziej umysły osób postronnych. Ale kto kiedykolwiek powiedział, że rzetelność jest równa wskaźnikom oglądalności?
Owszem, mam świadomość tego, że ów problem zahacza nie tylko o morderstwa, jednakże dla wyłuszczenia sytuacji, przyczepiłem się właśnie tego skrajnego przykładu. Jakie jest zatem lekarstwo na takie medialne zabiegi? Odpowiedź może wydawać się smutna, ponieważ takowego nie ma. Możemy tylko temat ignorować za każdym razem, gdy nadmuchane bufony będą starali zwalić nam na łeb swój wyssany z palca światopogląd. To nasz jedyny sposób, by odciąć się od tej całej nagonki.
I być może uważacie, że takie tematy są społeczności potrzebne, by smutasy jak ja miały o czym pisać. Bardzo możliwe. Z autopsji jednak wiem, że każda zrzęda mojego pokroju ma pewne granice, które zwą się "chęciami". Jak już kiedyś wspomniałem, w planach miałem napisanie trzech tego typów tekstów, na sam koniec zostawiając ten, z którym czuję się najbardziej bezsilnie. Do czasu odzyskania energii po przelaniu zaległych jej pokładów w słowa, będę musiał zapaść w pisarski sen zimowy.
Tak więc trzymajcie się ciepło, nie dajcie sobie dmuchać w kaszę i...
... dobranoc!
Muszę jednak w jakiś sposób nawiązać do tematu. Tak więc po dłuższym, bezcelowym gapieniu się na zawieszone nad klawiaturą dłonie, ogarnia mnie irytacja. Jako choleryk na pół etatu, irytacja jest często preludium do innego stanu samopoczucia - zdenerwowania, które słabo przeze mnie kontrolowane, często rodzi agresję. A gdy tylko pomyślę sobie o takim zwrocie jak "agresja", przed oczami zaczynają przesuwać się niezliczone artykuły poświęcone ów sposobowi reakcji, skupione zazwyczaj wokół środowiska graczy.
Świat mass mediów nie jest różowy jak okulary sprzedawane na bazarze pod Hollywoodem. To ciągła walka o konsumenta, który z czasem przepoczwarza się w coraz bardziej żądną krwi kreaturę, stając się współczesnym odzwierciedlenie statystycznego, starożytnego Rzymianina oczekującego kolejnych z kolei igrzysk. Jedna z dwóch starych zasad środowisk informacyjnych głosi smutną prawdę, że "najlepiej sprzedaje się zła wiadomość." Drugie motto, niestety w obecnych czasach zbyt mocno wykorzystywane, to: "zawsze goń za sensacją". Co więc może spowodować kasowe apogeum i zarazem potencjalną rozrywkę dla szarej masy? Bingo! Połączenie tych dwóch zasad. Te nadużycie, będące często mydleniem nam oczu, jest widziane coraz częściej. Niektóre z tematów są nowe, świeże, niektóre powracają jak bumerang, raz na jakiś czas. Jednym z tych drugich jest niewątpliwie "agresja wśród graczy" i towarzysząca mu nagonka na wszystko, co chociaż ociera się o świat gier.
Scenariusz jest prosty. Do biednej szkoły w Stanach Zjednoczonych wpada uzbrojony w pistolet maszynowy gówniarz, witając się ze swoimi rówieśnikami i nauczycielami serdeczną serią w brzuch. Na koniec koleś rekreacyjnie popełnia samobójstwo, światowe media kwiczą nad sytuacją przez dobre dwa tygodnie, po czym sprawa ucicha. Wśród wielu takich akcji, większość składowych się różni - płeć, kolor skóry, rodzaj broni, wiek, miasto. Czasami kraj. Jest za to jedna, niezmienna rzecz, która występuje zawsze. Otóż w parę godzin po zamachu, jakiś profesjonalny, śledczy madafakir z lokalnego podcieracza dochodzi najbardziej tajnymi, złożonymi i zaawansowanymi technologicznie metodami do wniosku, że, uwaga: delikwent grał w gry! Po wyłączeniu wujka Google, odchodzi ze wzwodem samouwielbienia z miejsca pracy, by kaczym truchtem podskoczyć do szefa po premię za znalezienie sensacji, która podbije redakcji słupki sprzedaży o parę punktów. I wtedy zaczyna się cyrk.
Otóż tego typu laik i pierdzistołek nie jest świadom (lub też trafniej: ma w to wbite), że dzięki takim działaniom napędza wieczną machinę ignorancji zatroskanego i wielkodusznego społeczeństwa pragnącego raz a dobrze sfinalizować egzorcyzmy na takim dziele szatana, którym bez wątpienia są gry. Jest to pożywka dla reporterskich hien, które podchwytując temat toczą niekończącą się debatę nad tym, czemu rozrywka elektroniczna tak negatywnie oddziałuje na umysły młodych ludzi. Najgorsze w tym jest to, że stawiają oni (wielcy tego świata) nas, pospólstwo, przed faktem dokonanym, zostając głusi przy każdej okazji racjonalnego wytłumaczenia jakie bzdury serwują.
Bo w końcu jak to jest? Czy faktycznie jesteśmy tak podatni na efekty wizualne towarzyszące przemocy widocznej na ekranie? Czy staniemy się zimnokrwistymi mordercami, niczym Bomberman paręnaście lat temu?
Otóż nie. Trzeba zrozumieć jedno. Człowiek przychodzi na świat ze statusem Tabula Rasa i oprócz "najpodstawowszych" cech charakteru swoich przodków (bliższych lub dalszych), nie otrzymuje na start nic. To, jakim człowiekiem będzie na późniejszym etapie swojego życia, będzie zależało głównie (jeśli nie przede wszystkim) od czynników, które na owe życie wpłyną.
Czy ojciec pije? Czy bije matkę? Czy był rozwód? Czy rówieśnicy się nad nim znęcali? Czy sam znęcał się nad innymi? Czy uczestniczył w bójkach? Czy padł ofiarą konesera małolatów? Czy mocno przeżywał rozterki miłosne? - to tylko jedne z wielu pytań-składowych. Oczywiście są też warianty im przeciwstawne, jednakże pozytywna odpowiedź na powyższe i inne tego typu, które nie wymieniłem, mogą sugerować poważne zachwianie strefy psychicznej młodziaka, która bez odpowiedniej opieki może nie być miłym nabytkiem dla społeczeństwa niedalekiej przyszłości. Jeśli do tego ojciec delikwenta jest aż tak wielkim osłem, by zostawić swoją broń na widoku? Tragedia gwarantowana.
Zrzucenie winy na gry jest pójściem po najmniejszej linii oporu. Nie dość, że to chwytliwy temat, dodatkowo umywa się ręce wszystkim odpowiedzialnym za rozwój emocjonalny jednostki. Bo kogo będzie interesowało, że dziecko w wieku wczesnoszkolnym było maltretowane przez uczniów i nauczycieli, którzy swoje irytacje spowodowane problemami rodzinnymi przelewali na bezbronnych, nad którymi mieli ochłapy władzy? Kogo, gdy można oznajmić, że młody grał w Call of Duty, Battlefielda, Carmageddon, GTA, czy dowolną grę ze znamionami wirtualnej przemocy? Oczywiście to, że wśród miliarda gier zainstalowanych na jego komputerze, tylko jedna była dozwolona od pełnoletności, zaś reszta to takie deprawujące perełki jak Fifa, Need for Speed, czy Kangurek Kao - takie szczegóły już nikogo nie obchodzą.
Zatęchły pokój nabrzmiał od swądu docierającego z pobliskiej stodoły. W powietrzu czuć było trzodę chlewną wymieszaną z dymem z paleniska. Nie przeszkadzało to jednak dwóm mężczyznom siedzących okrakiem na twardej, ubitej, gołej ziemi. Ubrani byli w brązowe kapoki przepasane grubym sznurem w talii. Na głowach wisiały smętnie szpiczaste, wełniane kapelusze, zakrywając strzechy przetłuszczonych, płowych włosów. Być może Carska Rosja nie była najlepszym miejscem dla chłopstwa, aczkolwiek nie przeszkadzało to dwójce starych znajomych. Nie, dopóki mogli nalać do glinianych naczyń przezroczysty, mocny płyn, co też robili często tego wieczoru.
- Ano skacze małpa - zagaił jeden z nich, dorzucając do paleniska parę przemokniętych, jednocześnie przechylając naczynie.
- Skacze - odparł drugi.
- Kajtek... Ano słyszałeś o nowinach?
- Jakowych?
- Ano kojarzysz tego kumotra naszego mości pana?
- Tego spasłego, co w dobytku słodką Aleksandrę chowa? Którego mateczka wyzionęła ducha przy porodzie, a pop Michalijew z niedalekiej cerkwi zapraszał w każdy piątkowy wieczór na wspólne modły przez całą noc?
- Ano.
- No kojarzę.
- Ano wiesz, że ukatrupił jednego z żołdaków, za co niechybnie stryczek ma nad głową?
- Co ty prawisz, kumie?
- Ano.
Między chłopami zapadła cisza przerywana skromnie przez stęknięcia mokrego drzewa rzuconego na pożarcie płomieniom. Pogrążyli się w zamyśleniu, grzebiąc ostentacyjnie palcami w uszach. Ze stodoły dało się usłyszeć parsknięcie prosiaka.
- Wiesz... Ano wiedziałem, że tak się zdarzy - rzucił nagle znajomy Kajtka.
- Jakóż?
- Ano pamiętasz jak przybył ze służbą do naszego mości pana z wizytą? Przez większość wieczorka nagadywał, by spędzić czas przy jego ulubionej czynności. Wiesz, o czym gadom?
- Racja - skinął głową w zrozumieniu.
- Ano mówiłem wszystkim, że gra w te całe szachy odbije się jeszcze na jakimś postronnym kmiocie, to mi psubraty nie wierzyły! Musimy uważać, Kajtuś. Te wszystkie ich "gierki" są przeklęte. To ich wina - splunął na klepowisko.
Powyższy tekst to oczywiście fikcja. Nie zmienia to jednak pytania: skąd generowało się zło przed wynalezieniem gier? Przecież akty agresywności są znane od pierwszych fizycznych dowodów istnienia rasy ludzkiej. Co wtedy było wyznacznikiem przepełnienia czary i wyruszenia z obnażonym mieczem na bezbronną gawiedź? Może w przeszłości nic tak nie wytwarzało złości jak, dajmy na to, starożytna zabawa w pici-polo? A może, o zgrozo, nigdy takiego problemu nie było?!
Gry nie są rzeźbiarzem, a my nie jesteśmy bryłą, z której ciosa się figury. Tak jak nie rodzimy się rasistami, nie rodzimy się także psychopatami. Spędzanie czasu prze konsolami jest formą relaksu. Miejscem, gdzie odciąć się można od trosk życia codziennego, gdzie wchodzimy w interakcję z innym, niemożliwym w rzeczywistości światem, gdzie możemy zrobić coś, co nasza przyzwoitość zabrania robić na co dzień. Równie dobrze można by stwierdzić, że gra w karty powoduje wzrost agresywności. Jazda na nartach również. Nie wspomnę nic o piciu wody, gdyż wiadomo, że każdy morderca w historii pił ów (o ironio) życiodajny płyn! I co to za argumentacja, że w pozycjach traktujących o strzelaniu do zbitki pikselów uświadamia się, w jaki sposób zabić innego człowieka? Naprawdę ktoś tak uważa? W taki razie wyśmienicie, że od ponad stulecia nie mamy takiej formy rozrywki jak film. Albo czasopisma. Albo teatr. Albo cokolwiek innego.
Gracze dostają po czapie. Rzadko kiedy do medialnych dyskusji dopuszczane są osoby kompetentne, które wytłumaczyłyby naturę problemu. Zamiast nich, przed mały ekran wpychają się populiści, którzy zawsze szczają w tę stronę, w którą wieje wiatr. Dlatego też zamiast niezależnego psychologa możemy oglądać czcze pierdzielenie superniani, która oznajmia, że jej dzieciom w życiu nie pozwoliłaby grać w te brutalne gry "dla dorosłych", a reszta małp skacze na opuchniętych tyłkach, przyklaskując z uwielbieniem.
Media, jak to media, temat podtrzymują jak najdłużej się da, by go później porzucić, mieląc coraz bardziej umysły osób postronnych. Ale kto kiedykolwiek powiedział, że rzetelność jest równa wskaźnikom oglądalności?
Owszem, mam świadomość tego, że ów problem zahacza nie tylko o morderstwa, jednakże dla wyłuszczenia sytuacji, przyczepiłem się właśnie tego skrajnego przykładu. Jakie jest zatem lekarstwo na takie medialne zabiegi? Odpowiedź może wydawać się smutna, ponieważ takowego nie ma. Możemy tylko temat ignorować za każdym razem, gdy nadmuchane bufony będą starali zwalić nam na łeb swój wyssany z palca światopogląd. To nasz jedyny sposób, by odciąć się od tej całej nagonki.
I być może uważacie, że takie tematy są społeczności potrzebne, by smutasy jak ja miały o czym pisać. Bardzo możliwe. Z autopsji jednak wiem, że każda zrzęda mojego pokroju ma pewne granice, które zwą się "chęciami". Jak już kiedyś wspomniałem, w planach miałem napisanie trzech tego typów tekstów, na sam koniec zostawiając ten, z którym czuję się najbardziej bezsilnie. Do czasu odzyskania energii po przelaniu zaległych jej pokładów w słowa, będę musiał zapaść w pisarski sen zimowy.
Tak więc trzymajcie się ciepło, nie dajcie sobie dmuchać w kaszę i...
... dobranoc!
"Kto nie chce kiedy może, ten nie będzie mógł, kiedy będzie chciał."
![[Obrazek: Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png]](https://dl.dropboxusercontent.com/u/2980502/Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png)
![[Obrazek: Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png]](https://dl.dropboxusercontent.com/u/2980502/Bez%C2%A0tytu%C5%82u.png)