Faza dnia
Przymusowi mieszkańcy domu spali jak zabici (see what I did here?), trawiąc litry alkoholu, jakie wlali w siebie tej nocy. Myśląc, że pozbyli się mordercy, mogli sobie pozwolić na ten komfort.
Około jedenastej rano, walcząc z sennością i morderczym bólem głowy, zaczęli wstawać pierwsi, najbardziej obowiązkowi członkowie grupy, którzy pamiętali, że póki nie pada deszcz, wypada nazbierać trochę suchego drewna i leśnych owoców. Stivi, jak na samozwańczego przywódcę przystało, zaczął poganiać resztę, by łaskawie ruszyli tyłki, o ile nie chcą umrzeć z głodu lub zimna wieczorem.
W końcu udało się podnieść na nogi prawie wszystkich, poza Berornem i Dorczenzo. Porządnie trząchanie nie pomagało, najwyraźniej był to najtwardszy sen w ich życiu. W końcu chluśnięcie w twarz zimną wodą podziałało na Dorczenzo, który zerwał się na równe nogi. Jeszcze nie do końca przytomny, poczuł, że ma za pazuchą coś obłego, mięsistego i mokrego. Sięgnął po ów przedmiot z niepokojem w oczach, który jednak nie mógł się równać przerażeniu malującemu się na twarzach obserwujących go współtowarzyszy, kiedy ci wreszcie spostrzegli, co miał za koszulą.
W dłoni Dorczenzo spoczywało niedbale wycięte, sine i martwe od jakiegoś już czasu ludzkie serce. Szok spowodował, że szybko wylądowało na podłodze, a główny zainteresowany odskoczył o parę kroków do tyłu, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczył.
- To... to nie ja - wymamrotał.
Zapadła głucha cisza i każdy odruchowo złapał się za własną klatkę piersiową, jakby chciał upewnić się, czy aby wszystko jest na swoim miejscu. Owe kilka sekund ciągnęło się niczym kilka godzin, aż w końcu wzrok grupy z bladego jak ściana Dorczenzo przeniósł sie na leżącego na ziemi Berorna. Ktoś odważny podszedł do śpiącego i zaciskając zęby oraz zamykając oczy, przewrócił go na drugą stronę, na plecy.
Berorn był obficie ubroczony krwią, a ze środka jego klatki piersiowej straszyła wielka dziura, otoczona zakrzepłą krwią. Nieopodal leżała pusta fiolka, w której zapewne znajdowała się substancja powodująca tak mocny sen u ofiary. Nikt jednak nie miał teraz ochoty na domysły, bowiem szok, jaki wywołała ta makabryczna scena spowodował, że wszyscy stali w milczeniu jeszcze dobre kilkanaście minut. Potem ktoś zaproponował, że trzeba oddać honory i zapewnić pochówek Berornowi.
Kiedy przerażona grupa powoli wracała do domu, pojawiały się pierwsze próby poskładania tego do kupy.
Podejrzenia natychmiast padły na Dorczenzo, ale podniosły się też głosy, że tymi chudymi łapkami nie byłby w stanie nawet podnieść noża, a co dopiero przebijać się przez mostek. On sam jednak nie był w stanie nic wydusić z siebie. Morale grupy opadało coraz bardziej...
Przymusowi mieszkańcy domu spali jak zabici (see what I did here?), trawiąc litry alkoholu, jakie wlali w siebie tej nocy. Myśląc, że pozbyli się mordercy, mogli sobie pozwolić na ten komfort.
Około jedenastej rano, walcząc z sennością i morderczym bólem głowy, zaczęli wstawać pierwsi, najbardziej obowiązkowi członkowie grupy, którzy pamiętali, że póki nie pada deszcz, wypada nazbierać trochę suchego drewna i leśnych owoców. Stivi, jak na samozwańczego przywódcę przystało, zaczął poganiać resztę, by łaskawie ruszyli tyłki, o ile nie chcą umrzeć z głodu lub zimna wieczorem.
W końcu udało się podnieść na nogi prawie wszystkich, poza Berornem i Dorczenzo. Porządnie trząchanie nie pomagało, najwyraźniej był to najtwardszy sen w ich życiu. W końcu chluśnięcie w twarz zimną wodą podziałało na Dorczenzo, który zerwał się na równe nogi. Jeszcze nie do końca przytomny, poczuł, że ma za pazuchą coś obłego, mięsistego i mokrego. Sięgnął po ów przedmiot z niepokojem w oczach, który jednak nie mógł się równać przerażeniu malującemu się na twarzach obserwujących go współtowarzyszy, kiedy ci wreszcie spostrzegli, co miał za koszulą.
W dłoni Dorczenzo spoczywało niedbale wycięte, sine i martwe od jakiegoś już czasu ludzkie serce. Szok spowodował, że szybko wylądowało na podłodze, a główny zainteresowany odskoczył o parę kroków do tyłu, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczył.
- To... to nie ja - wymamrotał.
Zapadła głucha cisza i każdy odruchowo złapał się za własną klatkę piersiową, jakby chciał upewnić się, czy aby wszystko jest na swoim miejscu. Owe kilka sekund ciągnęło się niczym kilka godzin, aż w końcu wzrok grupy z bladego jak ściana Dorczenzo przeniósł sie na leżącego na ziemi Berorna. Ktoś odważny podszedł do śpiącego i zaciskając zęby oraz zamykając oczy, przewrócił go na drugą stronę, na plecy.
Berorn był obficie ubroczony krwią, a ze środka jego klatki piersiowej straszyła wielka dziura, otoczona zakrzepłą krwią. Nieopodal leżała pusta fiolka, w której zapewne znajdowała się substancja powodująca tak mocny sen u ofiary. Nikt jednak nie miał teraz ochoty na domysły, bowiem szok, jaki wywołała ta makabryczna scena spowodował, że wszyscy stali w milczeniu jeszcze dobre kilkanaście minut. Potem ktoś zaproponował, że trzeba oddać honory i zapewnić pochówek Berornowi.
Kiedy przerażona grupa powoli wracała do domu, pojawiały się pierwsze próby poskładania tego do kupy.
Podejrzenia natychmiast padły na Dorczenzo, ale podniosły się też głosy, że tymi chudymi łapkami nie byłby w stanie nawet podnieść noża, a co dopiero przebijać się przez mostek. On sam jednak nie był w stanie nic wydusić z siebie. Morale grupy opadało coraz bardziej...
Tej nocy zginął Berorn - gracz