17-10-2012, 06:11
Hej, przepraszam za spóźnienie, ale byłem niedysponowany. Gdybyście wobec tego chcieli przedłużyć fazę nocy, to dajcie znać
Faza nocy
Sachees jeszcze próbował coś wskórać, podać racjonalne dowody na swoją niewinność, odwoływać do logiki i uczuć, ale nic z tego. Wyrok już zapadł. Grupa współpracujących, coraz lepiej dogadujących się towarzyszy znów zmieniła się w głodny krwi, wściekły tłum, z którym się nie dyskutuje. Sachees widział, że z tej beznadziejnej sytuacji nie będzie wyjścia, był w końcu świadkiem poprzednich samosądów. Dramatyczna sytuacja wymagała równie dramatycznych ruchów.
Szybkim ruchem chwycił więc leżącą nieopodal prowizoryczną pochodnię i podpalił ją od zapalniczki, którą chował do tej pory w kieszeni. Zamachnął się płonącą już pochodnią - Wszyscy krok do tyłu! - wrzasnął. - Inaczej podpalę całą tę chałupę i nawet jeśli cudem się uratujecie, to współczuję siedzenia najbliższych dni pod gołym niebem! - W tym momencie za oknem trzasnął piorun, niemal na potwierdzenie tych słów.
Grupa posłusznie cofnęła się, co dodało odwagi Sacheesowi. - Niech ktoś tylko zrobi krok do przodu, a nie ręczę za siebie. - powiedział już spokojniejszym tonem, w myślach już głowiąc się, co dalej. Rozkojarzenie okazało się jego najgorszym błędem. Ostatnim.
Sachees nie zauważył powiem, że poza zasięgiem jego wzroku, utkwionym w zbitą grupkę lokatorów domu, skradał się Gurgie - zachwycony perspektywą, że na coś się przyda i usatysfakcjonowany propozycją dwóch flaszek od Stiviego, zupełnie bez poczucia strachu, zaszedł Sacheesa od tyłu. Szybkim ruchem trącił jego dłoń, z której wypadła pochodnia, tocząc się po podłodze.
- Uratowałem dzień! Uratowałem dzień! Jak Yoko Ono! - krzyczał szczęśliwy Gurgie, jednak reszta grupy nie była tak zachwycona. Pochodnia zatrzymała się pod starymi, pokrytymi kurzem zasłonami, które natychmiast zajęły się ogniem. Zanim zszokowani mieszkańcy zdążyli zareagować, w ogniu znalazła się większa cześć pokoju. Żywioł rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Wszyscy rzucili się do ucieczki.
Sachees miał najmniej szczęścia - płonąca belka upadła na niego, przygniatając mu nogi, a ubranie zajęło się ogniem. Nikt nie miał czasu obserwować jego powolnej, bolesnej śmierci w płomieniach, każdy był zajęty ratowaniem własnej skóry. Tylko coraz słabsze wrzaski, błagania o pomoc i przekleństwa opisywały okrutny koniec kolejnego niewinnego człowieka na liście ofiar.
Aż w końcu odgłosy ucichły i jedyne, co zdawało się słyszeć poza rzęsistym deszczem na zewnątrz, były buchające płomienie ognia, ogarniające stopniowo całą chatkę...
Wynikiem głosowania, zgninął Sachees - gracz