- Cholera! – wrzasnął Agnam – Matko, czy ty już zawsze będziesz starała się ukrywać to, jaki jestem naprawdę? Chcę w końcu prawdziwego życia! Ty też taka jesteś – w jego oczach dostrzec można było gniew. – Zrób coś, przecież nie mogę do końca życia egzystować w ten sposób. Rozumiem, że jestem inny, a dla takich jak ja nie ma tutaj miejsca. Może byłoby lepiej uciec stąd i poszukać kogoś, kto nie będzie się mnie bał, jak ludzie z Nowej Nadziei.
Mutanci, od czasu utworzenia Nowej Nadziei, urośli już do rangi nie lada legend. Każdy, kto o nich wspominał, twierdził że potrafili oni w jedną chwilę zmienić swoje ręce w żywe płomienie. Inni mieli skórę twardą niczym skały, a ich pięści potrafiły kruszyć ściany. Wszystko to było jednak nieprawdą.
Minęła już ponad połowa wieku, a ludzie z miasta nadal bali się wyjść na zewnątrz. Nikt nawet nie wiedział, czy to możliwe. Propaganda w mieście była dość wymowna: „Poza Nową Nadzieją nie czeka na was nic innego niż śmierć.” Czy byli jedyną ostoją ludzkości po wojnie? Agnam nie chciał w to wierzyć. Wszak kiedyś już odmówiono mutantom wejścia do miasta. Gdzie się podziewali? Czy zmienili się w szkaradne potwory, czy umarli na choroby popromienne? Tego nie wiedział nikt. Nie chciał wiedzieć.
- Matko, czy jest tutaj więcej takich jak ja? Może czas ich poznać? Rozumiem, że nie pamiętasz czasów, kiedy przybyłaś tu z rodzicami. Rozumiem, że jeśli ktoś przyjechał tu z nimi i miał potomstwo, specjalnie nie utrzymywał kontaktu. Ale może jednak czas ich odnaleźć i pomyśleć nad tym co dalej?
Matka kipiała ze złości. Bała się publicznego linczu. Zbyt wiele już widziała w swoim życiu. Oczywiście, wszyscy zdawali sobie sprawę z obecności „innych” w Nowej Nadziei. Jeśli doszło do jakiegokolwiek podejrzenia, rozprawiano się z nimi dość szybko.
- Nie pamiętasz już, gnoju, co się stało wtedy, kiedy rodzina Graffenvoldtów została skazana? Nie pamiętasz? Johann faktycznie potrafił władać ogniem. I wcale nie był taki, jak nas przedstawiają. Nie był pieprzonym, cholernym potworem, który chce zniszczyć normalnych ludzi. A mimo to, skazali jego i całą rodzinę na rozstrzelanie. Pamiętasz jak spłonął kościół? To jego sprawa, po tym kiedy rozpoczęto egzekucję, zaczął wariować i podpalał wszystko, co było wokół. A że budynek był w większej części zrobiony z drewna… - z jej twarzy zeszła złość, pojawił się strach, potem ból. – Dlatego nigdy nie możemy pokazać im, że coś jest z nami nie tak. Oni tego nie zrozumieją.
Nad głową matki przeleciała butelka z wodą. Nie był to pierwszy raz, kiedy Agnam używał swoich mocy. Uważał, że w domu może, bo nikt go nie widzi. Matka miała zupełnie inne zdanie. Znowu zaczęli się kłócić.
- Mam tego dość, do cholery! Idę się przejść, muszę w końcu pogadać z kimś normalnym, bo przecież z Tobą się nie da! – po czym trzasnął drzwiami i wyszedł. Na zewnątrz zaczynało już się ściemniać, ale on lubił wieczorne przechadzki. Pomimo tego, że miasto nie było zbyt wielkie, nadal były w nim miejsca, w których nigdy nie był. Nie mówiło się o nich zbyt wiele.
Mutanci, od czasu utworzenia Nowej Nadziei, urośli już do rangi nie lada legend. Każdy, kto o nich wspominał, twierdził że potrafili oni w jedną chwilę zmienić swoje ręce w żywe płomienie. Inni mieli skórę twardą niczym skały, a ich pięści potrafiły kruszyć ściany. Wszystko to było jednak nieprawdą.
Minęła już ponad połowa wieku, a ludzie z miasta nadal bali się wyjść na zewnątrz. Nikt nawet nie wiedział, czy to możliwe. Propaganda w mieście była dość wymowna: „Poza Nową Nadzieją nie czeka na was nic innego niż śmierć.” Czy byli jedyną ostoją ludzkości po wojnie? Agnam nie chciał w to wierzyć. Wszak kiedyś już odmówiono mutantom wejścia do miasta. Gdzie się podziewali? Czy zmienili się w szkaradne potwory, czy umarli na choroby popromienne? Tego nie wiedział nikt. Nie chciał wiedzieć.
- Matko, czy jest tutaj więcej takich jak ja? Może czas ich poznać? Rozumiem, że nie pamiętasz czasów, kiedy przybyłaś tu z rodzicami. Rozumiem, że jeśli ktoś przyjechał tu z nimi i miał potomstwo, specjalnie nie utrzymywał kontaktu. Ale może jednak czas ich odnaleźć i pomyśleć nad tym co dalej?
Matka kipiała ze złości. Bała się publicznego linczu. Zbyt wiele już widziała w swoim życiu. Oczywiście, wszyscy zdawali sobie sprawę z obecności „innych” w Nowej Nadziei. Jeśli doszło do jakiegokolwiek podejrzenia, rozprawiano się z nimi dość szybko.
- Nie pamiętasz już, gnoju, co się stało wtedy, kiedy rodzina Graffenvoldtów została skazana? Nie pamiętasz? Johann faktycznie potrafił władać ogniem. I wcale nie był taki, jak nas przedstawiają. Nie był pieprzonym, cholernym potworem, który chce zniszczyć normalnych ludzi. A mimo to, skazali jego i całą rodzinę na rozstrzelanie. Pamiętasz jak spłonął kościół? To jego sprawa, po tym kiedy rozpoczęto egzekucję, zaczął wariować i podpalał wszystko, co było wokół. A że budynek był w większej części zrobiony z drewna… - z jej twarzy zeszła złość, pojawił się strach, potem ból. – Dlatego nigdy nie możemy pokazać im, że coś jest z nami nie tak. Oni tego nie zrozumieją.
Nad głową matki przeleciała butelka z wodą. Nie był to pierwszy raz, kiedy Agnam używał swoich mocy. Uważał, że w domu może, bo nikt go nie widzi. Matka miała zupełnie inne zdanie. Znowu zaczęli się kłócić.
- Mam tego dość, do cholery! Idę się przejść, muszę w końcu pogadać z kimś normalnym, bo przecież z Tobą się nie da! – po czym trzasnął drzwiami i wyszedł. Na zewnątrz zaczynało już się ściemniać, ale on lubił wieczorne przechadzki. Pomimo tego, że miasto nie było zbyt wielkie, nadal były w nim miejsca, w których nigdy nie był. Nie mówiło się o nich zbyt wiele.
Wejdź na Mangowego bloga: Worek Ryżu!