03-07-2014, 13:36
Lata wojen odcisnęły na mnie swoje piętno. Gdy wstępowałem do armii byłem wesołym, młodym chłopakiem pochodzącym ze wsi. Ze względu na swoją z pozoru wątłą sylwetkę, towarzysze broni nazywali mnie Kościej. Lata ciężkiej pracy w polu wzmocniły moje ręce i nogi. Mimo tego ze względu na pochodzenie byłem nie raz obiektem kpin. Sam kapitan za dobry żart uznał, że zamiast miecza będę walczył kosą dodając przy tym "I tak długo nie pożyjesz, a miecz przyda się komuś lepszemu". Gdy teraz tak o tym pomyślę, to jestem mu wdzięczny.
Po pierwszych bitwach nikt się już nie śmiał. Towarzysze, którzy walczyli u mego boku zaczęli coraz częściej opowiadać o moich czynach na placu boju. Opowiadali historie jak to ścinałem wrogów niczym świeże zboże, siejąc strach w szeregach wroga. Przez wiele lat udoskonalałem swoją technikę walki, stając się najskuteczniejszym wojownikiem walczącym kosą. Coraz częściej zamiast swojego imienia słyszałem moje przezwiska - Kościej, Żniwiarz.
Nie interesowały mnie tytuły, zaszczyty i sława. Pieniądze zawsze wysyłałem do rodziny a jedyne co sobie sprawiłem to nowa broń i zbroja. Niestety wojna dosięgła i mojego domu.
Konflikty nie chciały ustać ani na chwilę, a ja chętnie brałem w nich udział. Nic nie zostało z tego wesołego chłopaka jakim byłem na początku. Moje spojrzenie stało się martwe i siało terror u tych, na których spojrzałem.
Podczas wojny z elfami zostałem ranny zatrutą strzałą. Medycy nie dawali mi żadnej szansy. Ja jednak kurczowo trzymałem się życia. Trucizna głęboko wniknęła mi do organizmu. Nie zabiła mi, ale wpłynęła na mój wygląd. Włosy stały się białe, żyły na ciele stały się czarne i bardziej widoczne a źrenice niemal niewidoczne. Będąc człowiekiem, wyglądałem jak demon - demon w czarnej zbroi dzierżący wielką kosę - Śmierć.
Ktoś by powiedział, że nienawidziłem za to elfy - za to czym się stałem od ich trucizny - ale nie była by to prawda. Przez tyle lat, zdążyłem znienawidzić wszystkie rasy - czy to ludzi, czy elfy, czy wszystkie inne dziwactwa. Dla mnie wszyscy byli mięchem, czekającym na wypatroszenie.
Kolejne wojny mijały a mi przybywało blizn i to nie tylko na ciele. Gdy wreszcie nastał czas pokoju osiedliłem się na obrzeżach miasta. Ze względu na mój wygląd i "sławę" nie było to łatwe. Zatrudniłem się w straży miejskiej pozostając na straży spokoju mieszkańców.
Dzień jak co dzień - cholerna nuda. Patrolowałem ulice i doglądałem spokoju mieszkańców. Nawet gdy było słychać jakieś wrzaski i groźby, to gdy dochodziłem do miejsca skąd dochodziły, panował tam spokój. Ludzie bali się mnie. Woleli się zmyć, niż mieć spotkanie ze mną. Inni strażnicy nie mieli tak łatwo, ale kogo oni obchodzą...
Od czasu do czasu wychodziłem po za miasto, żeby rozprawić się z bandytami. To naprawdę śmieszne, jak ludzie potrafią być głupi. Zwykle złoczyńcy kończyli martwi albo w więzieniu, a mimo to cały czas pojawiali się nowi. Mimo wszystko mi to odpowiadało, lubiłem zapach krwi.
(dajcie mi czas na nadrobienie bo nie wyrabiam :P )
Po pierwszych bitwach nikt się już nie śmiał. Towarzysze, którzy walczyli u mego boku zaczęli coraz częściej opowiadać o moich czynach na placu boju. Opowiadali historie jak to ścinałem wrogów niczym świeże zboże, siejąc strach w szeregach wroga. Przez wiele lat udoskonalałem swoją technikę walki, stając się najskuteczniejszym wojownikiem walczącym kosą. Coraz częściej zamiast swojego imienia słyszałem moje przezwiska - Kościej, Żniwiarz.
Nie interesowały mnie tytuły, zaszczyty i sława. Pieniądze zawsze wysyłałem do rodziny a jedyne co sobie sprawiłem to nowa broń i zbroja. Niestety wojna dosięgła i mojego domu.
Konflikty nie chciały ustać ani na chwilę, a ja chętnie brałem w nich udział. Nic nie zostało z tego wesołego chłopaka jakim byłem na początku. Moje spojrzenie stało się martwe i siało terror u tych, na których spojrzałem.
Podczas wojny z elfami zostałem ranny zatrutą strzałą. Medycy nie dawali mi żadnej szansy. Ja jednak kurczowo trzymałem się życia. Trucizna głęboko wniknęła mi do organizmu. Nie zabiła mi, ale wpłynęła na mój wygląd. Włosy stały się białe, żyły na ciele stały się czarne i bardziej widoczne a źrenice niemal niewidoczne. Będąc człowiekiem, wyglądałem jak demon - demon w czarnej zbroi dzierżący wielką kosę - Śmierć.
Ktoś by powiedział, że nienawidziłem za to elfy - za to czym się stałem od ich trucizny - ale nie była by to prawda. Przez tyle lat, zdążyłem znienawidzić wszystkie rasy - czy to ludzi, czy elfy, czy wszystkie inne dziwactwa. Dla mnie wszyscy byli mięchem, czekającym na wypatroszenie.
Kolejne wojny mijały a mi przybywało blizn i to nie tylko na ciele. Gdy wreszcie nastał czas pokoju osiedliłem się na obrzeżach miasta. Ze względu na mój wygląd i "sławę" nie było to łatwe. Zatrudniłem się w straży miejskiej pozostając na straży spokoju mieszkańców.
Dzień jak co dzień - cholerna nuda. Patrolowałem ulice i doglądałem spokoju mieszkańców. Nawet gdy było słychać jakieś wrzaski i groźby, to gdy dochodziłem do miejsca skąd dochodziły, panował tam spokój. Ludzie bali się mnie. Woleli się zmyć, niż mieć spotkanie ze mną. Inni strażnicy nie mieli tak łatwo, ale kogo oni obchodzą...
Od czasu do czasu wychodziłem po za miasto, żeby rozprawić się z bandytami. To naprawdę śmieszne, jak ludzie potrafią być głupi. Zwykle złoczyńcy kończyli martwi albo w więzieniu, a mimo to cały czas pojawiali się nowi. Mimo wszystko mi to odpowiadało, lubiłem zapach krwi.
(dajcie mi czas na nadrobienie bo nie wyrabiam :P )