*Szedłem w stronę Hope z przerzuconym przez prawe ramię Kolcobykiem. Już z odległości kilometra widziałem, że coś się dzieje.*
W końcu to pustkowie, nic dziwnego, że coś tam widzę. Racja, racja. Ciężki ten byczek.. I czemu wyłażą tylko w nocy? Bo się boją, bo się boją. Ale czego się boją? Nas, nas. Przecież są wielkie i silne, mają te cholerne kolce. My też, my też. Gdybym tylko był wyższy. Sama siła to mało. Ale wystarcza, ale wystarcza. No wystarcza.. Na razie. A co będzie jeśli Kolcobyki się skończą, albo przybędzie nas w osadzie? Co jeśli zaczniemy się rozmarzać i braknie Kolcobyków? ZGINIEMY, ZGINIEMY!
- MILCZ CHOLERO!!
*Wrzasnąłem na całe gardło. Z tej odległości mnie nie usłyszą.*
Nie usłyszą nas, nie usłyszą. Dlaczego mnie męczysz? Dlaczego nie mogę być wreszcie sam. Jesteśmy sami, jesteśmy. Ale JA chcę być sam, nie chcę ciebie. Sami wśród ludzi, sami wśród ludzi. Miałem nadzieję, że inni cię zagłuszą, że mnie zostawisz gdy będę wśród innych.. Mógłbym być wtedy wreszcie sam. Jesteśmy sami, jesteśmy.
*Postarałem się nie zwracać na niego uwagi i wytężyłem nieco wzrok.*
Jakieś zbiegowisko w Hope. Ciekawe co się stało.. Mam nadzieję, że coś co go zagłuszy. Co mi przyszło na stare lata. Wojna, śmierć, skarlenie, ból, obcy wokoło, te zielone plamy i.. on. Dlaczego mnie spotkało!? Byłem zwykłym stolarzem, miałem spory zakład, dobrze prosperował. Potem przyszła wojna, a ze względu, że dość silny był ze mnie facet to z całej okolicy jako pierwszego wcielono mnie do tej przeklętej armii. Co mnie obchodziły te konflikty na najwyższych szczeblach..? Ja chciałem tylko spokojnie żyć i spokojnie umrzeć. Z całej jednostki jako jedyny przeżyłem wybuch. Był całkiem blisko. Nie wiedziałem jak długo leżałem próbując zwijać się z ból, ale nie mogłem ani myśleć, ani zwijać się z bólu. Ból był tak ogromny, że nie pozwalał mi nawet otworzyć oczu. Wiedziałem jedynie, że czas mijał - czasem padał zimny, kojący deszcz, czasem niemiłosiernie paliło słońce, czasem nie działo się nic. Gdy wreszcie mogłem otworzyć oczy zobaczyłem krwisto czerwone niebo. Cały czas czułem piekielny dotyk słońca na skórze. Spróbowałem wstać i po wielu próbach udało mi się, ale naraz się zachwiałem. Wszystko było jakby większe. Nigdy nie byłem zbyt wysoki, ale niskim bym się nie nazwał. Popatrzyłem na ręce, nogi, tors. Skarlałem. Nie wiedziałem jak i dlaczego, ale skarlałem. Zobaczyłem też spore, zielone plamy na skórze. Gdy dotknąłem jednej z nich całe me ciało przeszył ból, który mogłem porównać jedynie z tym, który towarzyszył mi ten cały czas po wybuchu. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Wiedziałem jedynie, że muszę gdzieś iść, zrobić coś ze sobą. Nie po to zniosłem tyle bólu by teraz zagłodzić się czy dać się zeżreć.. czemuś co teraz chodzi po tej spalonej skorupie. Gdy tylko ruszyłem w drogę, poczułem, że jednak nie jestem sam. Był ze mną on.. Ale nie wiedziałem czy chcę jego towarzystwa. Po kilku dniach wędrówki znalazłem jaskinię. Niebywale zaskoczył mnie widok wychodzących z niej ludzi. Ich ruchy były powolne, niepewne, rozglądali się wokoło jak dzieci, które po raz pierwszy wyszły na świat. Poczułem nadzieję, że jednak nie wszystko zniszczono, że ktoś pozostał, że będę miał miejsce dla siebie. Miałem też nadzieję, że on odejdzie. Razem, razem.
- POWIEDZIAŁEM MILCZ!
*Powtórnie wrzasnąłem. Nadal byłem spory kawałek od Hope.*
Wspomnienia.. On nie odszedł, ale ci ludzie trochę do zagłuszają. Niestety to nie wystarcza. Ciekawym było, że od mojego przebudzenia nie czułem głodu. Nie wiedziałem czemu tak jest, ale w jakiś sposób mnie to uspokajało. Widziałem jednak, że ludzie z którymi teraz żyłem nie radzili sobie i wnet by pomarli z głodu. Chciałem im pomóc i zacząłem polować. Mały, silny, poznaczony plamami starzec starał się wyżywić całą osadę. Głupota czy chore poczucie obowiązku - tego nie wiedziałem, ale chciałem to robić.
*Wreszcie dotarłem do osady i wszedłem między ludzi. Zobaczyłem wielkie poruszenie.*
- Co tu się..
*Słowa zamarły mi w gardle.*
Krew.. Pełno krwi.. W Hope.
W końcu to pustkowie, nic dziwnego, że coś tam widzę. Racja, racja. Ciężki ten byczek.. I czemu wyłażą tylko w nocy? Bo się boją, bo się boją. Ale czego się boją? Nas, nas. Przecież są wielkie i silne, mają te cholerne kolce. My też, my też. Gdybym tylko był wyższy. Sama siła to mało. Ale wystarcza, ale wystarcza. No wystarcza.. Na razie. A co będzie jeśli Kolcobyki się skończą, albo przybędzie nas w osadzie? Co jeśli zaczniemy się rozmarzać i braknie Kolcobyków? ZGINIEMY, ZGINIEMY!
- MILCZ CHOLERO!!
*Wrzasnąłem na całe gardło. Z tej odległości mnie nie usłyszą.*
Nie usłyszą nas, nie usłyszą. Dlaczego mnie męczysz? Dlaczego nie mogę być wreszcie sam. Jesteśmy sami, jesteśmy. Ale JA chcę być sam, nie chcę ciebie. Sami wśród ludzi, sami wśród ludzi. Miałem nadzieję, że inni cię zagłuszą, że mnie zostawisz gdy będę wśród innych.. Mógłbym być wtedy wreszcie sam. Jesteśmy sami, jesteśmy.
*Postarałem się nie zwracać na niego uwagi i wytężyłem nieco wzrok.*
Jakieś zbiegowisko w Hope. Ciekawe co się stało.. Mam nadzieję, że coś co go zagłuszy. Co mi przyszło na stare lata. Wojna, śmierć, skarlenie, ból, obcy wokoło, te zielone plamy i.. on. Dlaczego mnie spotkało!? Byłem zwykłym stolarzem, miałem spory zakład, dobrze prosperował. Potem przyszła wojna, a ze względu, że dość silny był ze mnie facet to z całej okolicy jako pierwszego wcielono mnie do tej przeklętej armii. Co mnie obchodziły te konflikty na najwyższych szczeblach..? Ja chciałem tylko spokojnie żyć i spokojnie umrzeć. Z całej jednostki jako jedyny przeżyłem wybuch. Był całkiem blisko. Nie wiedziałem jak długo leżałem próbując zwijać się z ból, ale nie mogłem ani myśleć, ani zwijać się z bólu. Ból był tak ogromny, że nie pozwalał mi nawet otworzyć oczu. Wiedziałem jedynie, że czas mijał - czasem padał zimny, kojący deszcz, czasem niemiłosiernie paliło słońce, czasem nie działo się nic. Gdy wreszcie mogłem otworzyć oczy zobaczyłem krwisto czerwone niebo. Cały czas czułem piekielny dotyk słońca na skórze. Spróbowałem wstać i po wielu próbach udało mi się, ale naraz się zachwiałem. Wszystko było jakby większe. Nigdy nie byłem zbyt wysoki, ale niskim bym się nie nazwał. Popatrzyłem na ręce, nogi, tors. Skarlałem. Nie wiedziałem jak i dlaczego, ale skarlałem. Zobaczyłem też spore, zielone plamy na skórze. Gdy dotknąłem jednej z nich całe me ciało przeszył ból, który mogłem porównać jedynie z tym, który towarzyszył mi ten cały czas po wybuchu. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Wiedziałem jedynie, że muszę gdzieś iść, zrobić coś ze sobą. Nie po to zniosłem tyle bólu by teraz zagłodzić się czy dać się zeżreć.. czemuś co teraz chodzi po tej spalonej skorupie. Gdy tylko ruszyłem w drogę, poczułem, że jednak nie jestem sam. Był ze mną on.. Ale nie wiedziałem czy chcę jego towarzystwa. Po kilku dniach wędrówki znalazłem jaskinię. Niebywale zaskoczył mnie widok wychodzących z niej ludzi. Ich ruchy były powolne, niepewne, rozglądali się wokoło jak dzieci, które po raz pierwszy wyszły na świat. Poczułem nadzieję, że jednak nie wszystko zniszczono, że ktoś pozostał, że będę miał miejsce dla siebie. Miałem też nadzieję, że on odejdzie. Razem, razem.
- POWIEDZIAŁEM MILCZ!
*Powtórnie wrzasnąłem. Nadal byłem spory kawałek od Hope.*
Wspomnienia.. On nie odszedł, ale ci ludzie trochę do zagłuszają. Niestety to nie wystarcza. Ciekawym było, że od mojego przebudzenia nie czułem głodu. Nie wiedziałem czemu tak jest, ale w jakiś sposób mnie to uspokajało. Widziałem jednak, że ludzie z którymi teraz żyłem nie radzili sobie i wnet by pomarli z głodu. Chciałem im pomóc i zacząłem polować. Mały, silny, poznaczony plamami starzec starał się wyżywić całą osadę. Głupota czy chore poczucie obowiązku - tego nie wiedziałem, ale chciałem to robić.
*Wreszcie dotarłem do osady i wszedłem między ludzi. Zobaczyłem wielkie poruszenie.*
- Co tu się..
*Słowa zamarły mi w gardle.*
Krew.. Pełno krwi.. W Hope.
![[Obrazek: image1.png?uid=2009824&m=0]](https://osusig.ppy.sh/image1.png?uid=2009824&m=0)