- Będziemy połować na kłóliki - Powiedziałem do Yamnego, kiedy naoliwiałem łożysko w dwururcę.
- No ja myślę. - Splunął na bok. Siedzieliśmy na kamieniach znajdujących się na obrzeżu obozowiska. - A Ty, co myślisz o Piromaniaqu?
- Niebezpieczny element, szkoda, że nie mamy czasu na sprawiedliwy osąd. - Zamarkowałem ładowanie amunicji i wymierzyłem w niebo.
- Gówniane czasy, gówniane miejsce.
- Co masz na myśli?
- Rozejrzyj się po okolicy, zapomniana przez boga kupa gówna.
- Myślę, że wygląd naszego kempingu to mało, by mówić o tym, że nam się nie powodzi. Opowiem ci coś.
- O kurwa, zaczyna się...
- Wychowywałem się w Morgantown. Mieścinka w Pensylwanii, zupełnie po środku niczego, urocze miejsce. Niemal jak z filmu obyczajowego puszczanego po południu dla samotnych matek, ulica pełna tak samo wyglądających burych domków, z deptakami prowadzącymi do drzwi frontowych, ładną, czerwoną skrzynką na listy. Mój sąsiad, pan Johnson, przeuroczy starszy człowiek, wiecznie chodził w swojej czapce bejsbolówce, zawsze oferował podwiezienie do szkoły swoim cadillakiem. Żyć nie umierać, nie? Pomyślałbyś, że coś mogło pójść nie tak? Kiedy miałem około dziesięciu lat, w gazetach i telewizji rozgrzmiał temat morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, właśnie u mnie, w tej bajecznie spokojnej mieścince! Okazało się, że jakiś szatan rozpruł facetowi w wieku lat trzydziestu całą klatkę piersiową i serce i jedno płuco. W komisariacie podobno przez następne parę tygodni wrzało, ale cisza jak makiem zasiał. Trzy miesiące od tamtego wydarzenia znowu to samo, tylko, że tym razem kobieta. W ciemnej alejce, pozbawiona organów wewnętrznych. Zero śladów gwałtu, czy nawet szarpaniny. Jak się federalni u nas zjawili, to wszyscy w zachwyt. Koniec świata, ludzi mordują, a tutaj okaz szczęścia, bo prawie jak w serialu o policjantach i złodziejach. Po raz trzeci już przyłapano mordercę, mniej więcej pół roku po pierwszym wydarzeniu. Na nieszczęście już zdążył się uporać z ofiarą, ale nie uciec. Teraz na chwilę zboczę z tematu.
- Jezus...
- Nieprzypadkowo wspomniałem o moim przeuroczym sąsiedzie, panu Johnsonie. Kiedy miał dwadzieścia coś lat, pracował w tartaku na przedmieściach. Pewnego pochmurnego dnia, pod koniec swojej pracy, mój przeuroczy sąsiad, pan Johnson, przysiadł, żeby spakować swoje rzeczy. Nagle jakiś szmer zwrócił jego uwagę. Podniósł głowę, by zobaczyć co się dzieje, a tu bum! Szlifierka mu spadła na czoło, a w wyniku uderzenia włączyła się. Jak mu się wkręciła w głowę, to zrobiła mu kisiel z płatu czołowego. Jako, że ostatnio były zwolnienia, to nim ktokolwiek to zauważył minęło kawałek. I tak mijały dni i noce, aż do momentu kryzysu i cięć budżetowych w branży medycznej. Jako, że nie przysługiwało mu ubezpieczenie, bo nie było go na nie stać, leki, które przyjmował od czasu wypadku, zostały mu przyznawane coraz rzadziej. Tak mniej więcej co kwartał.
Yamny wypuścił powoli powietrze - No dobra, chwytam. Ładna historyjka.
- Chcesz usłyszeć kolejną?
- Może kiedy indziej, wracam do obozu, idziesz?
Sprawdziłem jeszcze raz jak obrzyn się sprawuje.
- Idę, ten Piromaniaq może coś głupiego kombinować.
Pełniąc obowiązki Stiviego.
- Żywcem mnie nie weźmiecie! - Wrzasnął Piromaniaq, kiedy tłum ludzi z pochodniami zmierzał w jego stronę. W prawej ręce trzymał improwizowaną maczetę. Kiedy się zbliżyli na parę metrów, oskarżony przyjął pozycję bojową i wbił wzrok w oprawców. Jak już zbliżyli się na odległość wyciągniętej ręki, zaczął ciąć jak oszalały, nie patrząc kogo i w co celuje, ale nie trwało to długo. Furiat szybko oberwał czymś ciężkim w głowę i zwalił się na ziemie. Rozszalała grupa zaczęła go kopać i sponiewierać. Dopiero na długo po tym, jak wyzionął ducha, zostawili go samego, na pożarcie przez sępy i wilki.
Jest noc.
Umarł Piromaniaq.
Aktualizacja Piromaniaqa (był Mścicielem)
- Żywcem mnie nie weźmiecie! - Wrzasnął Piromaniaq, kiedy tłum ludzi z pochodniami zmierzał w jego stronę. W prawej ręce trzymał improwizowaną kuszę. Kiedy się zbliżyli na parę metrów, oskarżony przyjął pozycję bojową i skierował załadowaną broń w Wojta. –Wiem, że to ty jesteś mordercą – mruknął osaczony – ale są w tej wiosce inni, którzy Cię zabiją. Szaleniec szybkim ruchem nadgarstka obrócił broń wystrzelił. Kropcia z przerażeniem w oczach spojrzała na bełt wbity w swoje serce. Facepalm rzucił się na pomoc kobiecie, a cała reszta ruszyła na Piromaniaqa, który ten już nawet nie próbował się bronił. Rozszalała grupa zaczęła go kopać i sponiewierać. Dopiero na długo po tym, jak wyzionął ducha, zostawili go samego, na pożarcie przez sępy i wilki.
W wyniku zemsty Piromaniaqa umiera Kropcia - morderczyni.
- No ja myślę. - Splunął na bok. Siedzieliśmy na kamieniach znajdujących się na obrzeżu obozowiska. - A Ty, co myślisz o Piromaniaqu?
- Niebezpieczny element, szkoda, że nie mamy czasu na sprawiedliwy osąd. - Zamarkowałem ładowanie amunicji i wymierzyłem w niebo.
- Gówniane czasy, gówniane miejsce.
- Co masz na myśli?
- Rozejrzyj się po okolicy, zapomniana przez boga kupa gówna.
- Myślę, że wygląd naszego kempingu to mało, by mówić o tym, że nam się nie powodzi. Opowiem ci coś.
- O kurwa, zaczyna się...
- Wychowywałem się w Morgantown. Mieścinka w Pensylwanii, zupełnie po środku niczego, urocze miejsce. Niemal jak z filmu obyczajowego puszczanego po południu dla samotnych matek, ulica pełna tak samo wyglądających burych domków, z deptakami prowadzącymi do drzwi frontowych, ładną, czerwoną skrzynką na listy. Mój sąsiad, pan Johnson, przeuroczy starszy człowiek, wiecznie chodził w swojej czapce bejsbolówce, zawsze oferował podwiezienie do szkoły swoim cadillakiem. Żyć nie umierać, nie? Pomyślałbyś, że coś mogło pójść nie tak? Kiedy miałem około dziesięciu lat, w gazetach i telewizji rozgrzmiał temat morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, właśnie u mnie, w tej bajecznie spokojnej mieścince! Okazało się, że jakiś szatan rozpruł facetowi w wieku lat trzydziestu całą klatkę piersiową i serce i jedno płuco. W komisariacie podobno przez następne parę tygodni wrzało, ale cisza jak makiem zasiał. Trzy miesiące od tamtego wydarzenia znowu to samo, tylko, że tym razem kobieta. W ciemnej alejce, pozbawiona organów wewnętrznych. Zero śladów gwałtu, czy nawet szarpaniny. Jak się federalni u nas zjawili, to wszyscy w zachwyt. Koniec świata, ludzi mordują, a tutaj okaz szczęścia, bo prawie jak w serialu o policjantach i złodziejach. Po raz trzeci już przyłapano mordercę, mniej więcej pół roku po pierwszym wydarzeniu. Na nieszczęście już zdążył się uporać z ofiarą, ale nie uciec. Teraz na chwilę zboczę z tematu.
- Jezus...
- Nieprzypadkowo wspomniałem o moim przeuroczym sąsiedzie, panu Johnsonie. Kiedy miał dwadzieścia coś lat, pracował w tartaku na przedmieściach. Pewnego pochmurnego dnia, pod koniec swojej pracy, mój przeuroczy sąsiad, pan Johnson, przysiadł, żeby spakować swoje rzeczy. Nagle jakiś szmer zwrócił jego uwagę. Podniósł głowę, by zobaczyć co się dzieje, a tu bum! Szlifierka mu spadła na czoło, a w wyniku uderzenia włączyła się. Jak mu się wkręciła w głowę, to zrobiła mu kisiel z płatu czołowego. Jako, że ostatnio były zwolnienia, to nim ktokolwiek to zauważył minęło kawałek. I tak mijały dni i noce, aż do momentu kryzysu i cięć budżetowych w branży medycznej. Jako, że nie przysługiwało mu ubezpieczenie, bo nie było go na nie stać, leki, które przyjmował od czasu wypadku, zostały mu przyznawane coraz rzadziej. Tak mniej więcej co kwartał.
Yamny wypuścił powoli powietrze - No dobra, chwytam. Ładna historyjka.
- Chcesz usłyszeć kolejną?
- Może kiedy indziej, wracam do obozu, idziesz?
Sprawdziłem jeszcze raz jak obrzyn się sprawuje.
- Idę, ten Piromaniaq może coś głupiego kombinować.
Pełniąc obowiązki Stiviego.
- Żywcem mnie nie weźmiecie! - Wrzasnął Piromaniaq, kiedy tłum ludzi z pochodniami zmierzał w jego stronę. W prawej ręce trzymał improwizowaną maczetę. Kiedy się zbliżyli na parę metrów, oskarżony przyjął pozycję bojową i wbił wzrok w oprawców. Jak już zbliżyli się na odległość wyciągniętej ręki, zaczął ciąć jak oszalały, nie patrząc kogo i w co celuje, ale nie trwało to długo. Furiat szybko oberwał czymś ciężkim w głowę i zwalił się na ziemie. Rozszalała grupa zaczęła go kopać i sponiewierać. Dopiero na długo po tym, jak wyzionął ducha, zostawili go samego, na pożarcie przez sępy i wilki.
Jest noc.
Umarł Piromaniaq.
Aktualizacja Piromaniaqa (był Mścicielem)
- Żywcem mnie nie weźmiecie! - Wrzasnął Piromaniaq, kiedy tłum ludzi z pochodniami zmierzał w jego stronę. W prawej ręce trzymał improwizowaną kuszę. Kiedy się zbliżyli na parę metrów, oskarżony przyjął pozycję bojową i skierował załadowaną broń w Wojta. –Wiem, że to ty jesteś mordercą – mruknął osaczony – ale są w tej wiosce inni, którzy Cię zabiją. Szaleniec szybkim ruchem nadgarstka obrócił broń wystrzelił. Kropcia z przerażeniem w oczach spojrzała na bełt wbity w swoje serce. Facepalm rzucił się na pomoc kobiecie, a cała reszta ruszyła na Piromaniaqa, który ten już nawet nie próbował się bronił. Rozszalała grupa zaczęła go kopać i sponiewierać. Dopiero na długo po tym, jak wyzionął ducha, zostawili go samego, na pożarcie przez sępy i wilki.
W wyniku zemsty Piromaniaqa umiera Kropcia - morderczyni.