03-02-2013, 13:30
Poniższa recka powstała w 2010 roku. Miała być umieszczona na portalu Gracze24h, ale portal umarł szybciej niż powstał. Ogólnie napisałem kilka recenzji - jeżeli ta się spodoba to w swoim czasie będę wrzucał resztę. A może zacznę pisać na stałe? :P
7 lat… 7 długich lat czekałem, by móc w końcu zagrać w grę, która utkwiła mi w pamięci za pomocą trailerów oraz gameplayów ujrzanych w Internecie. Czemu tak długo to trwało? Bo nie miałem ani konsoli, ani kasy na grę. Lecz w końcu się udało. Spytacie – było warto w nią pograć?
Na odpowiedź musicie jednak troszkę poczekać – toć nie dam jej Wam od razu. Czekam na dalsze pytania dotyczące tej opowieści.
O co biega w tej grze?
Jak w każdej historii, dotyczącej walki dobra ze złem, trzeba uratować świat, tutaj zwany Oblivionem. Jest tu jednak mały haczyk – świat jest podzielony na pięć krain połączonych przystanią, Nexusem, a w każdej z nich trzeba zachować równowagę, bo inaczej wszystko diabli wezmą. Nie muszę oczywiście dodawać, że zło akurat radzi sobie lepiej niż dobro.
Jen, główna bohaterka, pochodzi z Mortalis – krainy odzwierciedlającej nasze realia. Jedyne czego pragnie to móc znowu być przy swoim ukochanym Lewisie – zabranym przez złe moce do Obliviona. Pomaga jej w tym Scree, gargulec na usługach dobra, który zabiera dziewczynę do Nexusa oznajmiając przy tym, że jedynie ona może ocalić świat przed zgubą. Początkowo dziewczę wypiera się tego zadania i dąży jedynie za swym celem, lecz z biegiem czasu zmienia swoje nastawienie.
Co w tej opowieści urzeka?
Na pewno główna para bohaterów – Jen i Scree. Postacie od samego początku urzekają – nie są jednowymiarowe, są bardzo realne i szybko można je polubić. Ich rozmowy ze sobą oraz z innymi postaciami są dosyć śmieszne, ale w odpowiednich chwilach zachowują również powagę. Idealnie się również uzupełniają – Jen jest od walki, zaś Scree od całej reszty, głównie pomocy bohaterce w sytuacjach, gdzie sama nie daje rady.
Na pochwałę zasługuje również fabuła – choć przewidywalna, to jednak wciąga i nie daje łatwo oderwać się od konsoli. Również każda z czterech krain jest dopracowana – posiadają własne historie, rasy ją zamieszkujące oraz problemy. Podczas ich odwiedzania uzyskujemy również moce (przemiany w poszczególne rasy, które dają ich zalety jak i wady), które pomagają w trakcie gry i ją urozmaicają.
Oprawa audiowizualna również zachwyca. Grafika, jak na grę z PS2, jest bardzo dobra i oddaje klimat każdej krainy – poczynając od zasypanych w śniegu śnieżnych lokacji, a kończąc na wnętrzu wulkanu. Sfera audio jest najwyższej jakości – aktorzy zostali idealnie dobrani do swoich ról, a ścieżkę muzyczną nagrała kapela 16Valt, która dobrze podkreśliła klimacik gry (ich kawałek możemy usłyszeć już w trailerze).
Ostatnią pochwałę otrzymują różne smaczki, na które mało kto zwraca uwagę. Instrukcja jest stylizowana na stary notatnik, wykonana jest nawet z przyjemnego w dotyku papieru, i zawiera wiele ciekawostek na temat gry. Dobrze również opisuje wszelkie mechanizmy – odpowiada na wszystkie pytania odnośnie rozgrywki. Przechodząc grę możemy odblokować bonusowe materiały – zaczynając od szkiców przedstawiających wszystkie ważniejsze postacie (są w formie kart tarota), a kończąc na fajnych materiałach „making of” oraz trailerach. No i na koniec rzadka rzecz w grach konsolowych, czyli save w dowolnym momencie (chyba nie muszę dodawać, jak bardzo się przydaje).
A co tutaj cuchnie?
Niestety, na każdym kroku widać, że autorzy nie mieli czasu albo funduszy na finałowe dopieszczenie swojej gry. Krainy, po których się poruszamy, choć piękne i pełne detali, są puste i sprawiają wrażenie zamieszkanych jedynie przez naszych przeciwników. Osoby nam przychylne widzimy jedynie w cutscenkach, po których, w większości przypadków, znikają. Nie muszę tu mówić, że trudno wczuć się w rolę zbawcy świata, gdy się biegnie po ładnym, pustym mieście. Poza tym piątą krainę, Mortalis, poznajemy jedynie na filmikach.
Inną wadą są zaś wszelkie dłużyzny. Rzeczy, które w grze akcji powinny być wykonywane szybko tutaj wleką się i wleką. Poczynając od aktywacji mocy bohaterki (których animacja trwa z 10 sekund), wszelkich czynnościach ruchowych (jak podciąganie się na platformy), a kończąc na powolnym wspinaniu się po ścianie gargulca. Zwłaszcza przemiany bohaterki spowalniają całą akcję, głównie gdy w środku walki musimy przełączyć się pomiędzy uzyskanymi formami. Niewykorzystanym pomysłem są również teleporty w każdej krainie. Miały za zadania ułatwić podróż, gdy musimy szybko gdzieś się cofnąć, ale w całej grze użyłem ich góra z 5 razy.
Najbardziej zaś kuleje w tej grze walka, czyli to co robimy tu najczęściej. Jedyne co w niej dobrze działa to blok. Reszta zależy już tylko od ślepego szczęścia, bo choć do dyspozycji mamy trzy przyciski ataku, to jednak postać wyprowadza inny cios od zamierzonego, czyniąc nasze potyczki bardzo losowymi. Dodatkowo życie utrudnia nierówność terenu – wystarczy, że przeciwnik stoi centymetr niżej, to nasz atak go nie dosięgnie choć mamy wrażenie, że powinien. Zawiodłem się również na ostatnim pojedynku – myślałem, że odbędzie się w Mortalisie, gdzieś pośrodku miasta z którego pochodzi Jen. Niestety tak się nie stało.
Gra jest również pełna małych niedoróbek takich jak przenikanie się obiektów lub ich znikanie i pojawianie się. Czasami wypowiadane przez postacie kwestie zacinały się, lecz nie przeszkadza to aż tak w rozgrywce. Raz zdarzyło mi się „wylecieć” poza poziom, po czym musiałem niestety wczytać ostatniego save’a.
Warto było więc pograć w Primal?
Muszę przyznać, że zawiodłem się na tej grze. Na każdym kroku czuć niewykorzystany w niej potencjał. Jednak historia oraz bohaterowie przyciągają i nie pozwalają tak łatwo oderwać się od telewizora. Polecam ją wszystkim graczom, którzy lubią gry akcji z niezłą fabułą, zwłaszcza, że w chwili obecnej można ją dorwać za mniej niż 30zł.
PS. CIEKAWOSTKA
Powstała edycja kolekcjonerska tejże gry. Oprócz innej okładki zawierała również płytę z soundtrackiem. Obecnie jest trudna do zdobycia.
W skrócie:
Ocena: 7/10
Plusy:
+ bohaterowie
+ historia
+ warstwa audiowizualna
+ materiały dodatkowe
Minusy:
- puste krainy
- losowa walka
- kilka niewykorzystanych pomysłów
- niedoróbki techniczne
7 lat… 7 długich lat czekałem, by móc w końcu zagrać w grę, która utkwiła mi w pamięci za pomocą trailerów oraz gameplayów ujrzanych w Internecie. Czemu tak długo to trwało? Bo nie miałem ani konsoli, ani kasy na grę. Lecz w końcu się udało. Spytacie – było warto w nią pograć?
Na odpowiedź musicie jednak troszkę poczekać – toć nie dam jej Wam od razu. Czekam na dalsze pytania dotyczące tej opowieści.
O co biega w tej grze?
Jak w każdej historii, dotyczącej walki dobra ze złem, trzeba uratować świat, tutaj zwany Oblivionem. Jest tu jednak mały haczyk – świat jest podzielony na pięć krain połączonych przystanią, Nexusem, a w każdej z nich trzeba zachować równowagę, bo inaczej wszystko diabli wezmą. Nie muszę oczywiście dodawać, że zło akurat radzi sobie lepiej niż dobro.
Jen, główna bohaterka, pochodzi z Mortalis – krainy odzwierciedlającej nasze realia. Jedyne czego pragnie to móc znowu być przy swoim ukochanym Lewisie – zabranym przez złe moce do Obliviona. Pomaga jej w tym Scree, gargulec na usługach dobra, który zabiera dziewczynę do Nexusa oznajmiając przy tym, że jedynie ona może ocalić świat przed zgubą. Początkowo dziewczę wypiera się tego zadania i dąży jedynie za swym celem, lecz z biegiem czasu zmienia swoje nastawienie.
Co w tej opowieści urzeka?
Na pewno główna para bohaterów – Jen i Scree. Postacie od samego początku urzekają – nie są jednowymiarowe, są bardzo realne i szybko można je polubić. Ich rozmowy ze sobą oraz z innymi postaciami są dosyć śmieszne, ale w odpowiednich chwilach zachowują również powagę. Idealnie się również uzupełniają – Jen jest od walki, zaś Scree od całej reszty, głównie pomocy bohaterce w sytuacjach, gdzie sama nie daje rady.
Na pochwałę zasługuje również fabuła – choć przewidywalna, to jednak wciąga i nie daje łatwo oderwać się od konsoli. Również każda z czterech krain jest dopracowana – posiadają własne historie, rasy ją zamieszkujące oraz problemy. Podczas ich odwiedzania uzyskujemy również moce (przemiany w poszczególne rasy, które dają ich zalety jak i wady), które pomagają w trakcie gry i ją urozmaicają.
Oprawa audiowizualna również zachwyca. Grafika, jak na grę z PS2, jest bardzo dobra i oddaje klimat każdej krainy – poczynając od zasypanych w śniegu śnieżnych lokacji, a kończąc na wnętrzu wulkanu. Sfera audio jest najwyższej jakości – aktorzy zostali idealnie dobrani do swoich ról, a ścieżkę muzyczną nagrała kapela 16Valt, która dobrze podkreśliła klimacik gry (ich kawałek możemy usłyszeć już w trailerze).
Ostatnią pochwałę otrzymują różne smaczki, na które mało kto zwraca uwagę. Instrukcja jest stylizowana na stary notatnik, wykonana jest nawet z przyjemnego w dotyku papieru, i zawiera wiele ciekawostek na temat gry. Dobrze również opisuje wszelkie mechanizmy – odpowiada na wszystkie pytania odnośnie rozgrywki. Przechodząc grę możemy odblokować bonusowe materiały – zaczynając od szkiców przedstawiających wszystkie ważniejsze postacie (są w formie kart tarota), a kończąc na fajnych materiałach „making of” oraz trailerach. No i na koniec rzadka rzecz w grach konsolowych, czyli save w dowolnym momencie (chyba nie muszę dodawać, jak bardzo się przydaje).
A co tutaj cuchnie?
Niestety, na każdym kroku widać, że autorzy nie mieli czasu albo funduszy na finałowe dopieszczenie swojej gry. Krainy, po których się poruszamy, choć piękne i pełne detali, są puste i sprawiają wrażenie zamieszkanych jedynie przez naszych przeciwników. Osoby nam przychylne widzimy jedynie w cutscenkach, po których, w większości przypadków, znikają. Nie muszę tu mówić, że trudno wczuć się w rolę zbawcy świata, gdy się biegnie po ładnym, pustym mieście. Poza tym piątą krainę, Mortalis, poznajemy jedynie na filmikach.
Inną wadą są zaś wszelkie dłużyzny. Rzeczy, które w grze akcji powinny być wykonywane szybko tutaj wleką się i wleką. Poczynając od aktywacji mocy bohaterki (których animacja trwa z 10 sekund), wszelkich czynnościach ruchowych (jak podciąganie się na platformy), a kończąc na powolnym wspinaniu się po ścianie gargulca. Zwłaszcza przemiany bohaterki spowalniają całą akcję, głównie gdy w środku walki musimy przełączyć się pomiędzy uzyskanymi formami. Niewykorzystanym pomysłem są również teleporty w każdej krainie. Miały za zadania ułatwić podróż, gdy musimy szybko gdzieś się cofnąć, ale w całej grze użyłem ich góra z 5 razy.
Najbardziej zaś kuleje w tej grze walka, czyli to co robimy tu najczęściej. Jedyne co w niej dobrze działa to blok. Reszta zależy już tylko od ślepego szczęścia, bo choć do dyspozycji mamy trzy przyciski ataku, to jednak postać wyprowadza inny cios od zamierzonego, czyniąc nasze potyczki bardzo losowymi. Dodatkowo życie utrudnia nierówność terenu – wystarczy, że przeciwnik stoi centymetr niżej, to nasz atak go nie dosięgnie choć mamy wrażenie, że powinien. Zawiodłem się również na ostatnim pojedynku – myślałem, że odbędzie się w Mortalisie, gdzieś pośrodku miasta z którego pochodzi Jen. Niestety tak się nie stało.
Gra jest również pełna małych niedoróbek takich jak przenikanie się obiektów lub ich znikanie i pojawianie się. Czasami wypowiadane przez postacie kwestie zacinały się, lecz nie przeszkadza to aż tak w rozgrywce. Raz zdarzyło mi się „wylecieć” poza poziom, po czym musiałem niestety wczytać ostatniego save’a.
Warto było więc pograć w Primal?
Muszę przyznać, że zawiodłem się na tej grze. Na każdym kroku czuć niewykorzystany w niej potencjał. Jednak historia oraz bohaterowie przyciągają i nie pozwalają tak łatwo oderwać się od telewizora. Polecam ją wszystkim graczom, którzy lubią gry akcji z niezłą fabułą, zwłaszcza, że w chwili obecnej można ją dorwać za mniej niż 30zł.
PS. CIEKAWOSTKA
Powstała edycja kolekcjonerska tejże gry. Oprócz innej okładki zawierała również płytę z soundtrackiem. Obecnie jest trudna do zdobycia.
W skrócie:
Ocena: 7/10
Plusy:
+ bohaterowie
+ historia
+ warstwa audiowizualna
+ materiały dodatkowe
Minusy:
- puste krainy
- losowa walka
- kilka niewykorzystanych pomysłów
- niedoróbki techniczne