10-12-2012, 21:26
Zapewne nieco starsi Gracze pamiętają czasy, kiedy to gry były dość drogie i nie każdego było na nie stać. W przypadku kiedy taka osoba nie miała systematycznego źródła dochodu, wiązało się to z kupnem jednego tytułu na kilka miesięcy. Odkładanie każdego grosza do przysłowiowej skarbonki miało niewątpliwie swój urok, zwłaszcza kiedy po wielu wyrzeczeniach uzyskiwało się odpowiednią sumę, która wystarczyła aby nabyć upragnioną grę. Czy taki zabieg był czymś złym? Nigdy nie sądziłem, że napiszę kiedykolwiek takie słowa, aczkolwiek uważam, iż nie do końca.
Pamiętam sytuację jakby to było wczoraj: Wybrałem się do salonu, w którym można było zaopatrzyć się w gry na poczciwą już konsolę PlayStation. Sporządziłem listę tytułów, które mogłyby mnie zainteresować po czym szybko udałem się do domu w celu zasięgnięcia wiedzy o nich z prasy. Kiedy doszedłem już do wniosku, która gra zagości na mojej półce ponownie zawitałem w salonie aby ustalić cenę. Niestety, nie było mnie na nią stać. Minęło kilka miesięcy, w tym czasie dążyłem wszelkimi możliwymi sposobami aby uzbierać odpowiednią sumę, m.in. nie kupowałem sobie bułek w szkole, nie kupowałem- tak jak rówieśnicy- słodyczy, czy popierdółko-zabawek. Mijał dzień za dniem, a kwota robiła się coraz większa. W końcu nastał czas, że mogłem z czystym sumieniem pójść i powiedzieć: „Poproszę grę na PlayStation” wskazując sprzedawcy palcem na pudełko na półce i wymawiając tytuł łamaną „angielsko-polszczyzną”. Oczywiście patrząc z perspektywy kilkunastu lat mogę śmiało powiedzieć, iż nauczyło mnie to cierpliwości jak i doceniania kupionego produktu, a przede wszystkim dawało niesamowitą satysfakcję z posiadania fizycznego, oryginalnego nośnika w oryginalnym pudełku, czego niektórzy koledzy nie mogli do końca zrozumieć („Przecież można załatwić taniej przegrywaną grę...”), chociaż czasem widać było w ich oczach zazdrość kiedy przychodzili z cake'ami wypełnionymi płytami podpisanymi markerem.
Miały kolejne lata. Branża elektronicznej rozrywki bardziej się rozwijała i zaczęła przybierać formę jaką znamy dzisiaj. Internet zaczął pojawiać się w coraz większej liczbie domów. Z generacji na generację ludzie zaczęli patrzeć przychylnym okiem na możliwość grania online, co teraz jest już na porządku dziennym. W pewnym momencie pojawiły się sklepy internetowe, z których można było pobrać cyfrowe dystrybucje gier, co naturalnie ma swoje plusy takie jak chociażby możliwość zakupu produktu bez konieczności wychodzenia z domu (rozwiązanie wręcz idealne dla ludzi z mniejszych miejscowości, pozbawionych sklepów z grami). Firmy jednak poszły o krok dalej widząc, iż dana opcja dostępna dla graczy zdobywa coraz większą rzeszę fanów. Wiatr w żagle zaczęły nabierać platformy takie jak chociażby Steam. Coraz częściej pojawiały się możliwości „załatania" błędów, czy dokupienia dodatków do gier, w których oferowano nowe stroje dla bohaterów, nowe plansze, bronie, misje... W efekcie wszystko to doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, że gracze nabywali tytuł, który jest bardzo okrojony i nie do końca grywalny w przypadku kiedy nie zapłaci się dodatkowych pieniędzy. Fakt, gry zrobiły się tańsze, a ja osobiście nigdy bym nie wyobraził sobie, że będę mógł jakąś nabyć po 1/5 ceny, jaką płaciłem dawniej. Lecz nie chciałbym aby odbywało się to takim kosztem i mam tutaj na myśli kupno tak jakby „szkieletu” gry. Gry, która bardziej przypomina wersję alpha niżeli tytuł finalny.
Powrócę do wstępu, gdyż jest to dość istotne aby przedstawić swoją refleksję na temat cyfrowej dystrybucji. Kupując dawniej grę raz na jakiś czas miałem nieodpartą chęć przejścia jej na 110%. Wiedziałem, że zawsze czekają na mnie jakieś smaczki zaimplementowane przez autorów na nośniku. Odbierałem to jako podziękowanie z ich strony za nabycie tytułu oraz przedłużenie jego żywotności. Dawało to sporą frajdę i napędzało jeszcze bardziej we mnie „machinę gracza”. Teraz to wszystko się zmieniło dość diametralnie. Bez podłączenia do internetu niektóre pozycje nie chcą nawet się uruchomić, a o posiadaniu wcześniejszego konta w celu jej aktywacji nie wspominam- żeby było jasne, art ten nie ma na celu rozpętania dyskusji dotyczącej piractwa. Promocja goniąca promocję, wręcz tak jakby mówiły do mnie: „Kup ten tytuł! Bierz go już teraz!” osobiście na mnie nie działają jak płachta na byka, aczkolwiek jestem świadom tego, iż jest z pewnością spora liczba osób, które hurtowo kupują grę za grą, wiedząc, że nigdy owej gry nie przejdą (nawet na 80-90%), a dokonują zakupu aby pochwalić się biblioteką ze znajomymi. Czy w takim razie można powiedzieć, iż cyfrowa dystrybucja rynku gier wpłynęła pozytywnie na samych odbiorców, czy może zrobiła się z niej przysłowiowa maszynka do robienia pieniędzy? Z jednej strony większy dostęp do biblioteki tytułów, ale z drugiej pozbawione bonusów i niejednokrotnie z błędami. Całość- mam wrażenie- dąży do tego, że niedługo zostaną na większą skalę wyparte nośniki fizyczne, chociaż jak pokazała historia z winylami lub kasetami kompaktowymi, nie da się wyeliminować wszystkiego. Jakie jest zatem Wasze zdanie? Czy idzie to wszystko w dobrym kierunku?
Pamiętam sytuację jakby to było wczoraj: Wybrałem się do salonu, w którym można było zaopatrzyć się w gry na poczciwą już konsolę PlayStation. Sporządziłem listę tytułów, które mogłyby mnie zainteresować po czym szybko udałem się do domu w celu zasięgnięcia wiedzy o nich z prasy. Kiedy doszedłem już do wniosku, która gra zagości na mojej półce ponownie zawitałem w salonie aby ustalić cenę. Niestety, nie było mnie na nią stać. Minęło kilka miesięcy, w tym czasie dążyłem wszelkimi możliwymi sposobami aby uzbierać odpowiednią sumę, m.in. nie kupowałem sobie bułek w szkole, nie kupowałem- tak jak rówieśnicy- słodyczy, czy popierdółko-zabawek. Mijał dzień za dniem, a kwota robiła się coraz większa. W końcu nastał czas, że mogłem z czystym sumieniem pójść i powiedzieć: „Poproszę grę na PlayStation” wskazując sprzedawcy palcem na pudełko na półce i wymawiając tytuł łamaną „angielsko-polszczyzną”. Oczywiście patrząc z perspektywy kilkunastu lat mogę śmiało powiedzieć, iż nauczyło mnie to cierpliwości jak i doceniania kupionego produktu, a przede wszystkim dawało niesamowitą satysfakcję z posiadania fizycznego, oryginalnego nośnika w oryginalnym pudełku, czego niektórzy koledzy nie mogli do końca zrozumieć („Przecież można załatwić taniej przegrywaną grę...”), chociaż czasem widać było w ich oczach zazdrość kiedy przychodzili z cake'ami wypełnionymi płytami podpisanymi markerem.
Miały kolejne lata. Branża elektronicznej rozrywki bardziej się rozwijała i zaczęła przybierać formę jaką znamy dzisiaj. Internet zaczął pojawiać się w coraz większej liczbie domów. Z generacji na generację ludzie zaczęli patrzeć przychylnym okiem na możliwość grania online, co teraz jest już na porządku dziennym. W pewnym momencie pojawiły się sklepy internetowe, z których można było pobrać cyfrowe dystrybucje gier, co naturalnie ma swoje plusy takie jak chociażby możliwość zakupu produktu bez konieczności wychodzenia z domu (rozwiązanie wręcz idealne dla ludzi z mniejszych miejscowości, pozbawionych sklepów z grami). Firmy jednak poszły o krok dalej widząc, iż dana opcja dostępna dla graczy zdobywa coraz większą rzeszę fanów. Wiatr w żagle zaczęły nabierać platformy takie jak chociażby Steam. Coraz częściej pojawiały się możliwości „załatania" błędów, czy dokupienia dodatków do gier, w których oferowano nowe stroje dla bohaterów, nowe plansze, bronie, misje... W efekcie wszystko to doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, że gracze nabywali tytuł, który jest bardzo okrojony i nie do końca grywalny w przypadku kiedy nie zapłaci się dodatkowych pieniędzy. Fakt, gry zrobiły się tańsze, a ja osobiście nigdy bym nie wyobraził sobie, że będę mógł jakąś nabyć po 1/5 ceny, jaką płaciłem dawniej. Lecz nie chciałbym aby odbywało się to takim kosztem i mam tutaj na myśli kupno tak jakby „szkieletu” gry. Gry, która bardziej przypomina wersję alpha niżeli tytuł finalny.
Powrócę do wstępu, gdyż jest to dość istotne aby przedstawić swoją refleksję na temat cyfrowej dystrybucji. Kupując dawniej grę raz na jakiś czas miałem nieodpartą chęć przejścia jej na 110%. Wiedziałem, że zawsze czekają na mnie jakieś smaczki zaimplementowane przez autorów na nośniku. Odbierałem to jako podziękowanie z ich strony za nabycie tytułu oraz przedłużenie jego żywotności. Dawało to sporą frajdę i napędzało jeszcze bardziej we mnie „machinę gracza”. Teraz to wszystko się zmieniło dość diametralnie. Bez podłączenia do internetu niektóre pozycje nie chcą nawet się uruchomić, a o posiadaniu wcześniejszego konta w celu jej aktywacji nie wspominam- żeby było jasne, art ten nie ma na celu rozpętania dyskusji dotyczącej piractwa. Promocja goniąca promocję, wręcz tak jakby mówiły do mnie: „Kup ten tytuł! Bierz go już teraz!” osobiście na mnie nie działają jak płachta na byka, aczkolwiek jestem świadom tego, iż jest z pewnością spora liczba osób, które hurtowo kupują grę za grą, wiedząc, że nigdy owej gry nie przejdą (nawet na 80-90%), a dokonują zakupu aby pochwalić się biblioteką ze znajomymi. Czy w takim razie można powiedzieć, iż cyfrowa dystrybucja rynku gier wpłynęła pozytywnie na samych odbiorców, czy może zrobiła się z niej przysłowiowa maszynka do robienia pieniędzy? Z jednej strony większy dostęp do biblioteki tytułów, ale z drugiej pozbawione bonusów i niejednokrotnie z błędami. Całość- mam wrażenie- dąży do tego, że niedługo zostaną na większą skalę wyparte nośniki fizyczne, chociaż jak pokazała historia z winylami lub kasetami kompaktowymi, nie da się wyeliminować wszystkiego. Jakie jest zatem Wasze zdanie? Czy idzie to wszystko w dobrym kierunku?
![[Obrazek: a4J9L.png]](http://i.imgur.com/a4J9L.png)