05-04-2015, 01:12
Postanowiłem przypomnieć sobie Original War, przy której kiedyś spędziłem sporo czasu. Niestety, nostalgia jak zwykle podkolorowała wspomnienia i gra okazała się być niezbyt wciągająca, do tego stopnia, że po prostu przestałem w nią grać w połowie pierwszej kampanii.
Później przyszedł czas na Skyrima, przy którym wszyscy gracze zarywają tygodnie. Cóż, symulator szermierki to to nie jest, walki nie były emocjonujące ani wymagające. Prościutka fabułka. Taki przeciętniak. Chociaż przyjemnie się przemierzało krainę na koniku.
Devil May Cry 4. O, to dopiero słaba gra. Bezmyślne klepanie X i przeciwnicy zachowujący się jak worki treningowe, również na wyższym poziomie trudności. Fabuły nie dostrzegłem. Również porzuciłem, chyba w jednej trzeciej gry.
No i Bioshock Infinite, którego przeszedłem godzinę temu. Po marnej części pierwszej i tylko troszkę lepszej drugiej nie robiłem sobie wielkich nadziei na dobrą zabawę. I jak? Powolny i nieciekawy początek mnie nieco zmylił, ale później gra okazała się być bardzo przyjemną strzelanką. Większe niż w poprzednikach areny starć i ciekawa mechanika powietrznych wstęg, czy jak im tam, zapewniły mi satysfakcjonującą rozrywkę. A, no i fabuła. Tak często o niej wspominam ponieważ jestem jednym z tych, co to uważają, że gry mogą być ambitne, mogą być sztuką itede, itepe. Fabuła Bioshocka Infinite do pięt nie dorasta najmarniejszym powieścidłom, ale jak na grę, utrzymuje bardzo wysoki poziom, głównie dlatego, że jest. Zakończenie wryło mnie w ziemię, przyznaję, tylko zastanawiam się, ile zyskałaby historia przedstawiona w grze, gdyby Bioshock nie był FPSem, grą akcji, tylko RPGiem, przygodówką... książką?
Zabieram się za Burial at Sea.
Później przyszedł czas na Skyrima, przy którym wszyscy gracze zarywają tygodnie. Cóż, symulator szermierki to to nie jest, walki nie były emocjonujące ani wymagające. Prościutka fabułka. Taki przeciętniak. Chociaż przyjemnie się przemierzało krainę na koniku.
Devil May Cry 4. O, to dopiero słaba gra. Bezmyślne klepanie X i przeciwnicy zachowujący się jak worki treningowe, również na wyższym poziomie trudności. Fabuły nie dostrzegłem. Również porzuciłem, chyba w jednej trzeciej gry.
No i Bioshock Infinite, którego przeszedłem godzinę temu. Po marnej części pierwszej i tylko troszkę lepszej drugiej nie robiłem sobie wielkich nadziei na dobrą zabawę. I jak? Powolny i nieciekawy początek mnie nieco zmylił, ale później gra okazała się być bardzo przyjemną strzelanką. Większe niż w poprzednikach areny starć i ciekawa mechanika powietrznych wstęg, czy jak im tam, zapewniły mi satysfakcjonującą rozrywkę. A, no i fabuła. Tak często o niej wspominam ponieważ jestem jednym z tych, co to uważają, że gry mogą być ambitne, mogą być sztuką itede, itepe. Fabuła Bioshocka Infinite do pięt nie dorasta najmarniejszym powieścidłom, ale jak na grę, utrzymuje bardzo wysoki poziom, głównie dlatego, że jest. Zakończenie wryło mnie w ziemię, przyznaję, tylko zastanawiam się, ile zyskałaby historia przedstawiona w grze, gdyby Bioshock nie był FPSem, grą akcji, tylko RPGiem, przygodówką... książką?
Zabieram się za Burial at Sea.