Skończyłem Life is Strange: Before the Storm.
Początkowo byłem dosyć sceptycznie nastawiony do tego tytułu - nowy developer i brak głosu Ashly Burch w wyniku strajku SAG-AFTRA nie napawały optymizmem, a i, jak to w przypadku prequeli zazwyczaj bywa, nie uważałem, aby podstawowa historia potrzebowała rozwinięcia. Trudno było mi pozbyć się wrażenia, że to może być jedynie szybki i tani sposób na wyciśnięcie nieco więcej z zaskakującego sukcesu LiS.
Na całe szczęście, pomyliłem się. Developerom ze studia Deck Nine nie brak nowych pomysłów, co w połączeniu z ich dużym zrozumieniem dla pracy Dontnod zaowocowało opowieścią znacząco wzbogacającą niebieskowłosą Chloe, a i mającą coś interesującego do powiedzenia. Panna Price znacząco tu dojrzewa, zrzucając założoną po śmierci ojca i wyprowadzce Max maskę obojętności, odkrywając przy tym czego potrzebuje oraz jednocześnie krusząc postawiony przez siebie idealny pomnik swojego rodzica, aby móc w końcu, chociaż częściowo, poradzić sobie z tym wstrząsającym wydarzeniem. Pomocna w tym celu okaże się refleksja nad istotą kłamstwa w relacjach międzyludzkich, zarówno tego, które sami sobie wmawiamy, jak i tego, które ma chronić naszych bliskich. Podobnie jak w przypadku podstawki, tu również gra zachęca do spojrzenia poza fasadę osobowości ludzi wokół i empatycznego wejrzenia w powody ich działań.
Ograniczenie jedynie trzech epizodów pozwoliło stworzyć bardziej skupioną historię, której wydarzenia zmierzają właśnie do ostatecznej konfrontacji przemyśleń na powyższy temat z brutalną rzeczywistością. O ile sam pomysł na tak złożony, a przy tym bardzo przyziemny dylemat moralny, jak i jego egzekucja przez większość czasu trwania rozgrywki, niezmiernie mi się podobają, tak w finale autorzy się nieco pogubili, zostawiając niedosyt i nie pozwalając głównemu motywowi odpowiednio wybrzmieć. Trzeci epizod jest zdecydowanie zbyt melodramatyczny, nieco na siłę tworząc kolejny konflikt (koszmarne i niczym nie poparte zakończenie wątku Elliota), jak i za mocno skupiając się na kreskówowym villainie w postaci Damona i jego niezbyt przemyślanego planu. Stworzenie sytuacji bliższej przeciętnemu grającemu z całą pewnością sprawdziłoby się tu lepiej.
Przyczyną rozwoju wewnętrznego protagonistki staje się mityczna Rachel Amber, wcześniej znana jako tutejszy odpowiednik lynchowskiej Laury Palmer. Nagła i intensywna znajomość obu dziewczyn, będąca główną osią fabuły, wyciąga Chloe z dołka i pozwala jej poznać samą siebie, ale jednocześnie ma również terapeutyczny wpływ na drugą z bohaterek, przedstawiając ją jako złożoną i pełną wad postać, daleką od idealnego obrazu przypisywanego jej przez otoczenie. Chemia między nimi jest bardzo wyraźnie wyczuwalna, przez co śledzenie rozwoju ich znajomości było nad wyraz przyjemne, pozwalając znów zatopić się w nie-tak-spokojnej rzeczywistości Arcadia Bay.
Dużą w tym role odgrywało przedłożenie rozmów i eksploracji nad zagadki logiczne, co pozwoliło również na rozwój kilku absolutnie fantastycznych scen, w sprytny sposób pogłębiających relacje bohaterek (improwizacja podczas przedstawienia szekspirowskiej Burzy, sesja RPG). Po części taka decyzja była też wymuszona ze względu na brak umiejętności cofania czasu, stanowiącej trzon rozgrywki Life is Strange. Chloe nie ma tak zażyłej znajomości z niebieskim motylem, ale jej niewyparzony język niejednokrotnie uratuje ją podczas konwersacji za sprawą mechaniki Backtalk - werbalnej batalii, w której należy użyć słów interlokutora przeciwko niemu, poprzez wybranie odpowiedniej opcji w krótkim oknie czasowym. Tak jak do nadmiernie wszystko analizującej Max pasowało ciągłe przewijanie czasu, aby otrzymać zamierzony przebieg rozmowy, tak przepychanki słowne idealnie odzwierciedlają bezpośredniość i energiczność panny Price. Dlatego wielka szkoda, że stosunkowo rzadko miałem okazję, by użyć tej zdolności.
Ostatecznie, moje obawy były niepotrzebne - Before the Storm stanowi godny dodatek do uniwersum Life is Strange. Developerzy z Deck Nine okazali się w pełni rozumieć w czym tkwi siła marki, posiadając przy tym równie dobry zmysł artystyczny (zrobiłem ponad 100 screenshotów podczas rozgrywki) co ich francuscy koledzy oraz ciekawszy gust muzyczny. Ich pozycja oferuje bardzo przyziemną, ciepłą i wzruszającą historię z relacją dwóch dziewczyn w centrum, która jednocześnie potrafi stać na własnych nogach. Chciałbym częściej mylić się w ten sposób.
Jeżeli ktoś jest zainteresowany, TUTAJ znajdują się moje wrażenia po pierwszym sezonie Life is Strange.
Początkowo byłem dosyć sceptycznie nastawiony do tego tytułu - nowy developer i brak głosu Ashly Burch w wyniku strajku SAG-AFTRA nie napawały optymizmem, a i, jak to w przypadku prequeli zazwyczaj bywa, nie uważałem, aby podstawowa historia potrzebowała rozwinięcia. Trudno było mi pozbyć się wrażenia, że to może być jedynie szybki i tani sposób na wyciśnięcie nieco więcej z zaskakującego sukcesu LiS.
Na całe szczęście, pomyliłem się. Developerom ze studia Deck Nine nie brak nowych pomysłów, co w połączeniu z ich dużym zrozumieniem dla pracy Dontnod zaowocowało opowieścią znacząco wzbogacającą niebieskowłosą Chloe, a i mającą coś interesującego do powiedzenia. Panna Price znacząco tu dojrzewa, zrzucając założoną po śmierci ojca i wyprowadzce Max maskę obojętności, odkrywając przy tym czego potrzebuje oraz jednocześnie krusząc postawiony przez siebie idealny pomnik swojego rodzica, aby móc w końcu, chociaż częściowo, poradzić sobie z tym wstrząsającym wydarzeniem. Pomocna w tym celu okaże się refleksja nad istotą kłamstwa w relacjach międzyludzkich, zarówno tego, które sami sobie wmawiamy, jak i tego, które ma chronić naszych bliskich. Podobnie jak w przypadku podstawki, tu również gra zachęca do spojrzenia poza fasadę osobowości ludzi wokół i empatycznego wejrzenia w powody ich działań.
Ograniczenie jedynie trzech epizodów pozwoliło stworzyć bardziej skupioną historię, której wydarzenia zmierzają właśnie do ostatecznej konfrontacji przemyśleń na powyższy temat z brutalną rzeczywistością. O ile sam pomysł na tak złożony, a przy tym bardzo przyziemny dylemat moralny, jak i jego egzekucja przez większość czasu trwania rozgrywki, niezmiernie mi się podobają, tak w finale autorzy się nieco pogubili, zostawiając niedosyt i nie pozwalając głównemu motywowi odpowiednio wybrzmieć. Trzeci epizod jest zdecydowanie zbyt melodramatyczny, nieco na siłę tworząc kolejny konflikt (koszmarne i niczym nie poparte zakończenie wątku Elliota), jak i za mocno skupiając się na kreskówowym villainie w postaci Damona i jego niezbyt przemyślanego planu. Stworzenie sytuacji bliższej przeciętnemu grającemu z całą pewnością sprawdziłoby się tu lepiej.
Przyczyną rozwoju wewnętrznego protagonistki staje się mityczna Rachel Amber, wcześniej znana jako tutejszy odpowiednik lynchowskiej Laury Palmer. Nagła i intensywna znajomość obu dziewczyn, będąca główną osią fabuły, wyciąga Chloe z dołka i pozwala jej poznać samą siebie, ale jednocześnie ma również terapeutyczny wpływ na drugą z bohaterek, przedstawiając ją jako złożoną i pełną wad postać, daleką od idealnego obrazu przypisywanego jej przez otoczenie. Chemia między nimi jest bardzo wyraźnie wyczuwalna, przez co śledzenie rozwoju ich znajomości było nad wyraz przyjemne, pozwalając znów zatopić się w nie-tak-spokojnej rzeczywistości Arcadia Bay.
Dużą w tym role odgrywało przedłożenie rozmów i eksploracji nad zagadki logiczne, co pozwoliło również na rozwój kilku absolutnie fantastycznych scen, w sprytny sposób pogłębiających relacje bohaterek (improwizacja podczas przedstawienia szekspirowskiej Burzy, sesja RPG). Po części taka decyzja była też wymuszona ze względu na brak umiejętności cofania czasu, stanowiącej trzon rozgrywki Life is Strange. Chloe nie ma tak zażyłej znajomości z niebieskim motylem, ale jej niewyparzony język niejednokrotnie uratuje ją podczas konwersacji za sprawą mechaniki Backtalk - werbalnej batalii, w której należy użyć słów interlokutora przeciwko niemu, poprzez wybranie odpowiedniej opcji w krótkim oknie czasowym. Tak jak do nadmiernie wszystko analizującej Max pasowało ciągłe przewijanie czasu, aby otrzymać zamierzony przebieg rozmowy, tak przepychanki słowne idealnie odzwierciedlają bezpośredniość i energiczność panny Price. Dlatego wielka szkoda, że stosunkowo rzadko miałem okazję, by użyć tej zdolności.
Ostatecznie, moje obawy były niepotrzebne - Before the Storm stanowi godny dodatek do uniwersum Life is Strange. Developerzy z Deck Nine okazali się w pełni rozumieć w czym tkwi siła marki, posiadając przy tym równie dobry zmysł artystyczny (zrobiłem ponad 100 screenshotów podczas rozgrywki) co ich francuscy koledzy oraz ciekawszy gust muzyczny. Ich pozycja oferuje bardzo przyziemną, ciepłą i wzruszającą historię z relacją dwóch dziewczyn w centrum, która jednocześnie potrafi stać na własnych nogach. Chciałbym częściej mylić się w ten sposób.
Jeżeli ktoś jest zainteresowany, TUTAJ znajdują się moje wrażenia po pierwszym sezonie Life is Strange.